Wednesday, December 23, 2009

najlepszego!

O ironio - w tym roku Święta przywiał nam ciepły halny. Ostatni tydzień to siarczyste mrozy i kupa śniegu, a dzisiaj nie ma już po nim prawie śladu. W sumie, nie ma tego złego...

A na najbliższy czas, Wszystkim dużo radości, spokoju, oderwania się na chwilę od codzienności i pozytywnego ładowania akumulatorów na przyszły rok.

A karteczka jest firmowa, akurat ładnie się komponuje :D

Sunday, December 13, 2009

no to zima

tym razem chyba już na dobre zawitała do nas zimowa aura. temperatura zjechała na niebieski kolorek i do góry wspiąć się nie chce, miejscami biało... szczęśliwie dzisiaj było sucho, więc można było, pomimo zimna, przejechać trochę kilometrów. o dziwo na trening stawiło się chyba pod 20 osób, więc jazda była sprawna i jak się już człowiek rozgrzał to nawet mrozik nie dokuczał :)

Sunday, November 22, 2009

mamy drogi?

Dzisiaj z okazji 50-tych urodzin taty miałem rodzinną wycieczkę pod nasze piękne Tatry. Pogoda, mimo że mamy listopad - piękna, ciepło, że można było nawet się poopalać. Ja wykorzystałem wycieczkę też do zawiedzenia szos wokół Głodówki. Wygląda na to, że w końcu będziemy mieć w Tatrach lepsze drogi niż na Słowacji. Przez Murzasichle nowy dywan, podobnie do Jaszczurówki i przez Jurgów, sama przyjemność sobie pojeździć. A przejechałem sobie jedną pętelkę z TdP i potem jeszcze jedną pętelkę przez Jurgów i Łysą Polanę - 56 km i ponad 1000 m w górę. Wszystko z blata, więc wyszedł fajny trening siłowy. Ale na wielki Tour do te górki się nie nadają :P A góry piękne...

Saturday, November 14, 2009

let's get the party started

i to podwójnie! :D

Tak wypadło, że dzisiejszy dzień mogę przyjąć za początek nowego sezonu. Piękno słoneczko zmobilizowało wiele osób do wyciągnięcia szosek i przybycia na wspólny trening. Pierwszy raz od połowy października, dłuższa, ponad 100 km trasa w całkiem żywym tempie. No i mam nadzieję, że zimę już mieliśmy, teraz kolej na wiosnę!

A drugie party, to dzisiaj wieczorem się odbędzie. Trzecie urodziny Bikeholików, więc jest powód do świętowania.

Saturday, November 7, 2009

twitter

po prawej do bloga zintegrowałem swojego twittera :), przynajmniej mogę go łatwiej odświeżać niż mobilnego bloga, który był wcześniej

Thursday, October 15, 2009

summary

Co poszło dobrze? Co poszło źle? Idąc za często spotykanymi wskazówkami teraz jest dobry czas na to, żeby zebrać wszystko, co wydarzyło się w poprzednim roku i zastanowić się, co zrobić, aby w kolejnym mogło być jeszcze lepiej. Krótko mówiąc, małe podsumowanie mojego sezonu.

To w sumie był pierwszy sezon, w którym założone cele realizowałem wedle jakiegoś planu. Najważniejszym wydarzeniem na pierwszą część sezonu miał być wyścig Jarna Klasika. Temu też podporządkowane były zimowe treningi. Wynik, jaki udało się osiągnąć, czyli 3. miejsce open, daje powody do satysfakcji i też pozwala sądzić, że przygotowania przebiegły pomyślnie. W ogóle pierwszą część sezonu muszę udać za bardzo udaną. Poza Jarną stawałem na podium w Chęcinach i na Mistrzostwach Małopolski na czas, a zaczęło się Bikeholikową "parufką" pod koniec kwietnia, na której już forma sygnalizowała wysoki poziom.

Czerwiec był przeznaczony na wyjazd we włoskie Alpy z zamiarem zarówno treningu, jak i zobaczenia wielu bardzo znanych w kolarskim świecie miejsc. Od Stelvio poprzez Mortirolo aż do Ghisallo, dwa tygodnie wakacji minęły bardzo szybko i przyjemnie. Już ostrzę sobie żeby na przyszłoroczne Giro, podczas którego kolarze mają jechać m.in. etap przez Gavię i Mortirolo. Czy efekt treningowy został osiągnięty to trudno powiedzieć... Druga część sezonu była dość pechowa i na pewno mniej udana niż początek.

W Bielinach zaliczyłem glebę... Potem jeszcze w Istebnej udało się zdobyć 3. miejsce, ale celowałem jednak wyżej. Później przyszedł chyba zdecydowany dołek i występ w czeskim Frensztacie był męczarnią. Tatry nieźle, choć mogło być lepiej. Gdyby nie zjazd po fatalnej drodze w Murzasichle miałem szanse na bardziej okazały rezultat, choć na walkę o podium jeszcze mnie stać nie było. W środku sierpnia słowacka Rożnawa, w której jechało mi się bardzo dobrze, byłem 9-ty. W lepszym wyniku przeszkodziły kłopoty z łańcuchem na początku trasy i późniejsza szaleńcza gonitwa za czołówką. Za rok trzeba tam powalczyć co najmniej o podium. Przyszedł lekki przesyt i trzeba było sobie zrobić małą przerwę. Na wrzesień zaplanowałem przede wszystkim start w Sączu. Tam pojechałem trochę bez głowy. Forma była dobra, ale trzeba było zagrać bardziej kunktatorsko i pewnie byłoby jakieś podium, a tak skończyłem 15-sty po finiszu z pierwszej grupy. Zaraz potem był Rybnik, ale to wyścig bez historii. Na zakończenie sezonu forma była dobra, w dorocznej czasówce Bikeholików poprawiłem swój rekord z poprzedniego roku o prawie 2 minuty i można powiedzieć, że w cuglach te zawody wygrałem.

Przez cały sezon parę wyścigów, w których chciałem wziąć udział przepadło ze względu na pogodę, parę ze względu na brak chętnych do wspólnego wyjazdu a jeszcze kilka ze względu na brak rzetelnych informacji. Szczęśliwie teraz już akurat z transportem jestem bardziej niezależny.

Podsumowując, startów 12 (14 z imprezami Bikeholików), podium 4 (6) razy. I w sumie jestem zadowolony :)

Sunday, October 11, 2009

sezon zamknięty

W miniony weekend już oficjalnie sezon 2009 został zamknięty. Wszystko miało się odbyć może trochę radośniej, ale pogoda pokrzyżowała plany i nie dało się zrobić ostatniego mocnego treningu w sobotni poranek, chociaż i tak trochę w padającym deszczu pojeździłem :)

Wieczorem zgodnie z planem na Cichym Kąciku odbyła się impreza podsumowująca kolarskie zmagania. Akurat zabawa była jak najbardziej udana, zjawiło się całkiem sporo ludzi. Była okazja powspominać, pogadać o przyszłych planach, ale też całkiem na luzie oderwać się od rzeczywistości :P

Zaraz trzeba będzie zrobić małe podsumowanie tegorocznych startów i tylko czekać na pojawienie się kalendarzy na przyszły rok, żeby móc zaplanować nowe wyzwania. Pogoda za oknem nadal fatalna, więc jest okazja, żeby odpuścić treningi i spokojnie zregenerować siły.

Sunday, October 4, 2009

mocno na czas

Tradycyjnie już, ostatnią imprezą sezonu była czasówka Bikeholików. W tym roku na stracie zebrało się ponad 30 osób. Ciekawa była pogoda. Ciepło, ale wiało niemiłosiernie. Wydawało się, że osiągnięcie czasów porównywalnych w poprzednim rokiem będzie trudne... Jednak, mi osobiście jechało się bardzo dobrze. Początek bardzo mocny. Pierwszego zawodnika, który startował minutę przede mną doganiam już na pierwszej górce. Potem lekko w dół z wiatrem i ponad 72 km/h...

Na dojeździe do Skały walka z mocnym bocznym wiatrem, który co chwilę rzucał rowerem na środek drogi. Zjazd do Ojcowa pod silny wiatr i ciężko było jechać dużo więcej niż 50 km/h, a jeszcze dodatkowo trafia mnie gałąź spadająca z drzewa. Dolina Prądnika to zawsze była walka z wiatrem i krętą drogą prowadzącą lekko w górę. Ja nadal mocno, średnio koło 38,5 - 39 km/h, mijam kolejnych zawodników. Ostatnia hopka, mięśnie już mocno zapieczone, ale jeszcze twardsze przełożenie i wpadam na metę z czasem równo pół godziny. Średnia koło 42 km/h i przewaga ponad półtora minuty nad drugim Bartkiem Janowskim!

Saturday, September 26, 2009

nie ma to jak dobry trening

Dawno nie było okazji, żeby zrobić taki rzeczywiście porządny trening na "cichym". Dzisiaj piękno słoneczko, nie za wysoka temperatura i w miarę dobra frekwencja pozwoliły na zrobienie fajnej trasy; Trzebinia - Olkusz, parę ładnych podjaździków, trochę wiatru, równe mocne tempo i złocisty napój na koniec :)

Sezon się zbliża jednak do końca. Za tydzień, 4 października czasówka Bikeholików, a za 2 tygodnie, 10 października, impreza z okazji zakończenia sezonu na "cichym".

Sunday, September 20, 2009

tour de rybnik

Dzisiejszy wyścig był trochę dla mnie bez sensu... Konfiguracja trasy i zbyt duża liczba uczestników, spowodowała, że już po starcie było właściwie po zabawie. Zbyt wąska droga i blokujący ją kolarze, którzy co chwilę "strzelali" zrobili taką przerwę, że zniwelować się jej już nie dało. I tak właściwie we czwórkę z Martyną Klekot, Piotrkiem Śliwą i Michałem Pitrą jechaliśmy sobie po zmianach, pozostała część kolarzy chętna do współpracy nie była... Tak przejechaliśmy całą trasę z średnią ponad 40 km/h kończąc w okolicach 50-tego miejsca.

120 zawodników na tą trasę to było zdecydowanie za dużo, ponoć nawet sędzia zastanawiał się czy dopuścić do zawodów. Nie obyło się też bez poważnych kraks. Kilku zawodników zaliczyło czołowe spotkanie ze znakiem :/

Poza tym całkiem miło, dobra organizacja, chipy, sporo nagród. Każdy z nas coś wylosował :)

Saturday, September 19, 2009

wyśig fajny, ja głupi

Pierwszy etap weekendowych zmagań za mną. Zaczęło się fatalnie. Elegancko się spakowałem, maiłem dużo czasu, więc spokojnie wszystko (prawie) do auta powkładałem i jadę... Tylko, że koło zostawiłem przy aucie... I jadę, q*** po kole... Mam nadzieję, że jeszcze jakoś się je przywróci do życia.

Wyścig na szczęście był ok. Trochę za mało może górek, za dużo płaskiego, ale ściganie fajne. Start z Sącza i początek aż do Krynicy to właściwie próby skoków, które były szybko kasowane i zmienne tempo, raz ogień, raz spacer. Od Krynicy zaczęło się ostrzej. Sam trochę tu niemądrze zrobiłem bo jak tylko zaczął się podjazd dałem bardzo mocną zmianę i potem, jak dalej poszedł skok to już brakowało oddechu. Cały pojazd na tętnie ponad 180... Na zjeździe po w miarę dobrej współpracy dojechaliśmy do czołówki. Drugi podjazd już spokojnie w pierwszej grupie, choć tempo wysokie, właściwie tak między 25 a 30 km/h i na górze było koło 20 osób.

Potem już tylko zjazdy i trochę płaskiego do Sącza. Finisz nie jest moją specjalnością, więc próbowałem odjechać. Tak, chyba z 5 razy, ale nie pozwoli za daleko uciec. Ostatecznie po finiszu z grupy byłem 15. Jutro Rybnik.

Friday, September 18, 2009

race again

Sezon, ten wyścigowy, się zbliża do końca, ale jeszcze jest gdzie powalczyć. Już w ten weekend zapowiadają się dwa występy. Najpierw w sobotę w Nowym Sączu - Doliną Popradu, a potem w niedzielę Tour De Rybnik. Dawno nie byłem na wyścigu, więc zobaczymy jak będzie :)

Wednesday, September 9, 2009

focus on racing

Dzisiaj oficjalnie stałem się, szczęśliwym mam nadzieję, posiadaczem własnego autka ;) Focusem Kombi z 2003 roku chcę pojeździć przez kilka najbliższych lat, do pracy i na zawody. W końcu skończą się też problemy z organizowaniem dojazdów, zawsze będzie własna alternatywa.

Friday, August 28, 2009

16 tysięcy

Nie minęło jeszcze pełnych 8 miesięcy od początku roku, a dzisiaj budzik wybił 16-sty tysiąc kilometrów... Trochę tego jest. Po dwóch tygodniach bardziej luźnej jazdy teraz przede mną ostatnie kilka tygodni startów w tym sezonie.

A jutrzejszy dzień będzie stał pod znakiem ślubu przyjaciela z Bikeholików - gresa :)

Sunday, August 23, 2009

Relacja z Rożnavej

Na stronie Bikeholików zamieściłem obszerniejszą relację z wyścigu w Rożnavej z ubiegłego tygodnia. Dzisiaj miała być, chyba pierwsza dla mnie w tym roku, wycieczka... ale niestety deszcz popsuł plany.

Monday, August 17, 2009

Weekendowe ściganie

W długi, sierpniowy weekend miałem okazję zaliczyć dwie bardzo przyjemne imprezy kolarskie. Pierwszą z nich były Mistrzostwa Małopolski rozgrywane przy okazji wyścigu w Polance Wielkiej, a drugą maraton w Rożnawej na Słowacji.

Mistrzostwa Małopolski to był taki typowy fartlek. Dopóki ucieczka się nie urwała non-stop skoki i naciąganie grupy. Co popatrzyłem na licznik to jechaliśmy 52 km/h... W połowie trasy, gdy już poszła ucieczka średnia wynosiła ponad 40 km/h. Ja niestety nie trafiłem w dobry odjazd i do tego decydującego nie udało mi się zabrać. Potem już sobie spokojniej na końcu grupki podróżowałem, żeby się nie przemęczyć przed kolejnym dniem. W końcu "jutro też jest wyścig..." :D

I wyścig był, i to naprawdę super. Długie, strome podjazdy, mocne tempo. Wg planu miało być 120 km, wyszło 130... Ponad 1700 metrów w pionie. Na podjeździe pod pierwszą premię spadł mi łańcuch, do tego zaklinował się pomiędzy małym blatem a ramą... Jakoś go wyszarpałem i ruszyłem w szaleńczą pogoń za czołówką. Dobrze, że było jeszcze sporo pod górę, bo udało się dojechać w na tyle blisko, że na zjeździe dołączyłem do szpicy. Jednak kosztowało to sporo sił i na pewno odbiło się na końcowym wyniku.

Później zaczęły się schody. Dwie premie górskie oddalone od siebie o kilkuset metrowy zjazd - brakowało trochę przełożenia... Później znowu gonitwa za czołówka. Dobra współpraca i na czele przed ostatnią premią górską był około 15 osobowy peleton. Ostatnia premia krótka, a potem jeszcze 30 kilometrów zjazdu i płaskiego do mety, więc myślałem, że i tak będzie finisz z całej grupy. Okazało się trochę inaczej, bo dwójka zawodników uciekła, a potem współpraca sie nie kleiła i tamci sami dojechali do końca. Finisz z grupy wygrał Kamil Maj. Ja był 9-ty, a 5-ty w swojej kategorii. W sumie jestem zadowolony :D, tempo było mocne, średnia na górzystej trasie 36 km/h.

Za rok na pewno też trzeba sie pojawić w Rożnawej! Piękna trasa, dobre drogi, cudne widoki, super organizacja. A zjazdy... szytki rulez :)

Tuesday, August 11, 2009

Tour de Pologne w Krakowie

Fotki z zakończenia Tour de Pologne na krakowskich Błoniach autorstwa Tomka.

A w najbliższy weekend, mam nadzieję, że uda się zaliczyć większe ścignako. W sobotę Mistrzostwa Małopolski, a w niedzielę wyścig na Słowacji w Rożnawej. Później jakaś delikatna przerwa, bo już ponad 14,5 tysiąca kilometrów na budziku w tym roku...

Friday, August 7, 2009

Tour de Pologne

Dobiega końca tegoroczna edycja naszego narodowego wyścigu. Dzisiaj pewnie zapadną ostateczne rozstrzygnięcia, choć premie w Murzasichle i na Głodówce do najcięższych z pewnością nie należą. Szkoda, że peleton nie zawita na jakieś dłuższe podjazdy, ale, z drugiej strony, patrząc na specyfikę organizacji czegokolwiek w polskich warunkach nie ma co znowu narzekać.

Dotychczas wyścig ciekawy. Z początku, chaotyczne i żywiołowe finisze, na których trudno było przewidzieć do końca kto wygra. Wczoraj bardzo ładny atak Ballana, z którym zabrała się też nasza dwójka. Trochę stracona szansa Rutkiewicza na zwycięstwo etapowe, ale i tak przed etapem do Zakopanego, razem ze Szmydem są na dobrych pozycjach do końcowego sukcesu.

Najbardziej wkurzająca rzecz to prowadzenie relacji telewizyjnej... Przerywanie transmisji na pół godziny podczas najbardziej decydujących fragmentów etapu, żeby puścić parę głupawych news-ów to po prostu skandal. Widać, że polska telewizja nie ma pojęcia, ani o sporcie, ani o promocji...

Jutro na żywo zobaczę, co się będzie działo w Krakowie, więc przynajmniej z transmisji nie będę musiał korzystać.

Sunday, August 2, 2009

Tatry Tour 2009

Tegoroczne Tatry Tour udało się szczęśliwie skończyć. To na pewno plus w porównaniu z rokiem ubiegłym. Wynik mógł być lepszy, ale... Zostałem na zjeździe do Murzasichle po katastrofalnej drodze. Przy okazji zgubiłem bidon. Ostatecznie byłem 55-ty open, z trochę ponad 18 minutami straty do zwycięzcy.

A dyspozycja była nawet dobra. Co prawda, pod Ostrą, trochę zostałem, ale na zjeździe szybko doszedłem czołówkę. Właściwie wszystkie podjazdy to jazda ponad 20 km/h. Najmniejsza prędkość na wyścigu jaką zauważyłem do 17,5 km/h... Trochę żałuję, że tempo po Ostrej nie było mocniejsze, bo po spowolnieniu na powrót zjechała się spora grupa i około 100 osobowy peleton jechał aż do Zakopanego. Na zjeździe do Murzasichle wszystko się podzieliło.

Saturday, July 25, 2009

Ventoux

Dokładnie rok i jeden dzień temu sam pokonywałem mityczne Mont Ventoux. Dzisiaj tam ostatecznie rozstrzygnie się tegoroczny Tour... aż się łezka w oku kręci ;)

Za tydzień jeden z najważniejszych, a na pewno najbardziej prestiżowych, startów w tym roku, czyli Tatry Tour. Jak będzie? Mam nadzieję, że tym razem dopisze szczęście, obejdzie się bez kraks i dyspozycja dnia pozwoli na pojechanie na 100%. Po ubiegłorocznym starcie mam pamiątki w postaci kilku sporych blizn, więc teraz chyba może być tylko lepiej.

Saturday, July 18, 2009

Beskid Tour

Dzisiaj byłem na wyścigu w Czechach o nazwie Beskid Tour. Było potwornie ciężko, trudna, górska trasa, upał i słabe samopoczucie potęgowały wszystkie trudności. Poziom organizacji i samych zawodów bardzo wysoki. W wyścigu brali udział zawodnicy zawodowych grup czeskich... Ja po męczarniach na 182 km trasie przyjechałem na metę 39-ty open i 17 w kategorii. Pełna relacja do przeczytania tutaj.

Tuesday, July 14, 2009

relacje

Na stronce Bikeholików zamieściłem relacje z maratonu w Istebnej, a kilka dni wcześniej też powstała skompilowana relacja z wyjazdu w Alpy.

Teraz szykujemy się na wypad do Czech na Kelly's Beskid Tour.

Sunday, July 12, 2009

3 trasy, 3 kraje, 3 miejsce

Supermaraton w Istebnej w tym roku, podobnie jak w ubiegłym, zakończyłem na 3 miejscu open na dystansie giga. Tym razem dało to też 3 miejsce w kategorii M2.

Do zwycięstwa w sumie brakowało niewiele... Na około 130 km wyruszyłem w samotną ucieczkę, którą pociągnąłem przez 60 km. Potem na decydującym podjeździe-ścianie odjechaliśmy we trójkę. Ustaliliśmy, że finiszujemy na ostatnim podjeździe w Istebnej i tak wjeżdżamy na metę, żeby się tam nie pozabijać. Na tym finiszu już nie miałem niestety siły... Ucieczka trochę za wcześnie, ale występ udany.

Sunday, July 5, 2009

jeden pechowy musi być

No właśnie, tak jak rok temu, tak samo w tym, pierwszy start po Alpach pechowy. Dzisiejszego wyścigu w Bielinach raczej do udanych nie zaliczę... "Lekka" gleba na drugim okrążeniu spowodowała, że musiałem przez cały wyścig gonić czołówkę i w sumie nie dogoniłem... Potem jeszcze deszcz, także po wyścigu wyglądało jakbyśmy po krzakach jeździli. Przez glebę straciłem nie tylko szansę na dobry wynik w samych Bielinach, ale i na zwycięstwo w Pucharze Świętokrzyskim... Pech. Ale trudno, mam nadzieję, że limit się wyczerpał i teraz będzie tylko lepiej.

Thursday, July 2, 2009

atak pyłków

W poniedziałek przeżyłem atak pyłków... cały dzień nie rozstawałem się z chusteczkami, a przeciągło się to też dobrze na wtorek. Ale zastosowałem sprawdzoną procedurę odczulania, czyli rower :P We wtorek akurat była jazda w burzy, więc przy okazji też się powietrze trochę przeczyściło. Czuć jeszcze, co prawda lekkie przytkanie, ale dopisująca pogoda pozwoliła w końcu na dobre treningi. A dzisiaj poprawa najlepszego wyniku do Świątnik, czas poniżej 17,5 minuty, średnia pod 34 km/h :D

Saturday, June 27, 2009

kap kap

Takiej marnej pogody to już dawno nie było... Dobrze, że przynajmniej włoskie słońce było bardziej przychylne przez czas pobytu w Bormio. Lejący deszcz spowodował, że dzisiaj odpuściłem sobie wyścig w Strawczynie... Szkoda narażać siebie i sprzęt, szkoda też wyścigu, ale trudno...

Tuesday, June 23, 2009

Galeria z wyprawy

W sumie podczas wyprawy we włoskie Alpy przejechałem dobre 1164 km, a co ważniejsze prawie 30 km pionowo w górę! Galerię z wyjazdu można zobaczyć tu.

Saturday, June 20, 2009

1111 metrów w górę z rana

Dzień piętnasty (20 czerwca)

Jeszcze wczesna pobudka przed 6 i szybki wyjazd Foscagno. Na górze tylko 5 stopni, ale jechało się całkiem fajnie. Potem szybki zjazd na śniadanie i kończenie pakowania. Zbieramy się do wyjazdu. Jeszcze dziś będziemy z powrotem w Polsce.

Friday, June 19, 2009

St. Moritz

Dzień trzynasty (18 czerwca)

Tomek chciał dzisiaj odpocząć psychicznie od roweru i zrobić parę sesji fotograficznych, więc ja wybrałem się w samotną wyprawę po alpejskich przełęczach. Zacząłem od Passo di Gavia od strony Bormio oczywiście. Tym razem przygody ze śniegiem nie stwarzały zagrożenia, gdyż świeciło piękne słońce. Podjazd poszedł w miarę lekko, choć parę stromizn wymagało zwiększonego wysiłku. Po szybkim minięciu przełęczy, znajdującej się na małym płaskowyżu, ostrożny zjazd krętą, wąską i stromą drogą w kierunku Ponte di Legno z przejazdem przez tunel w totalnych ciemnościach... Chcąc zaliczyć jakąś nową atrakcję z Ponte di Legno skierowałem się dalej na wschód, na najbliższą przełęcz o nazwie Passo del Tonale na 1883 m n.p.m.. Około 10 km podjazdu tranzytową, a więc nie za bardzo stromą drogą w prażącym słońcu. A Tonale to stacja narciarska, nawet jeszcze dziś można było oglądać ludzie w strojach narciarskich zmierzających na gondolkę wywożącą fanów białego szaleństwa na tyle wysoko, że poszusować się jeszcze da. Zapuszczać się dalej na wschód to byłaby już przesada, więc z Tonale pojechałem z powrotem w kierunku Ponte di Legno i dalej, aż do Monno, cały czas w dół przy przeciwnym wietrze. Z Monno zacząłem wspinaczkę na Mortirolo, znaną mi z wcześniejszych zjazdów drogą. Jak to z Mortirolo nie ma lekko, wyjazd z Monno i końcówka podjazdu wymagają włożenia naprawdę bardzo dużo siły. Z przełęczy ostry i niebezpieczny zjazd w kierunku Grosio – ręce bolały od hamowania... Z Grosio już nie daleko do Bormio, ale czekała jeszcze jedna trudność. O ile, jadąc z Bormio przełęcz Le Prese jest łagodnym podjazdem to od strony Grosio jest mocno sztywno, szczególnie na fragmencie, gdzie wyznaczono objazd robót drogowych dla pieszych i rowerzystów. Wysokość jaką normalnie nabiera się pokonując dwie długie serpentyny została zastąpiona jedną, ostrą, 18% ścianką. Także dzisiaj na 130 km ponad 3,5 km w pionie, stuknął też 1000 km przejechanych w Alpach.

Dzień czternasty (19 czerwca)

Ostatni pełny dzień pobytu zaplanowaliśmy przeznaczyć na wycieczkę do szwajcarskiego St. Moritz. Tam, w okolicy jest kilka fajnych przełęczy, więc jeśli pogoda się nie zepsuje będzie można którąś zaliczyć. A poza tym trzeba do końca wykorzystać strefę bezcłową w Livigno...

Zgodnie z planem odwiedziliśmy St. Moritz. Na miejscu, jak przepowiadano, przelotny deszcz, więc dodatkowych przełęczy nie zaliczaliśmy. Za to przespacerowaliśmy się ładnie utrzymanego wokół jeziora i po centrum miasta, gdzie sklepy ma wiele najdroższych marek na świecie. Niestety nie chodziły jeszcze kolejki na najwyższe z pobliskich szczytów, więc tą atrakcję musieliśmy sobie podarować. Ale ogólnie zgodziliśmy się, że Bormio w porównaniu ze znanymi szwajcarskimi miejscowościami, które mieliśmy okazję zobaczyć jest dużo ładniejsze, tu czuć, że to miejsce ma historię, że nie powstało po prostu przez obudowanie zespołu wyciągów wielkimi hotelami i ułożenie kostki w centrum...

A po południu jeszcze siedliśmy na chwilę na rower i pojeździliśmy chwilę po okolicy zdążając idealnie przed naciągającym deszczem. Nawet nie jadąc daleko jest gdzie podjeżdżać, bo przejechawszy troszkę ponad 20 km wspięliśmy się prawie o pół kilometra w górę. Niestety, teraz czas pomyśleć o pakowaniu...

Wednesday, June 17, 2009

Madonna del Ghisallo

Dzień jedenasty (16 czerwca)

Dzisiaj w ramach luźniejszego dnia wybraliśmy się nad jezioro Como. Tam zrobiliśmy krótką pętelkę do kultowego miejsca kolarzy jakim jest Passo del Ghisallo, gdzie znajduję się kapliczka Madonna del Ghisallo i muzeum kolarstwa. Widać, że szczególnie dla Włochów jest to ważne miejsce. Zarówno w kapliczce, jak i w muzeum można podziwiać szereg pamiątek po dawnych i współczesnych mistrzach, od koszulek mistrzów świata począwszy, przez filmy i relacje z wyścigów, do zwycięskich rowerów. Położenie przełęczy też bardzo urokliwe z pięknym widokiem na rozległe jezioro Como i Alpy. Przejażdżka krótka, ale w miarę treściwa, bo na niespełna 40 km 750 m przewyższenia.

Dzień dwunasty (17 czerwca)

Dzisiaj planujemy zrealizować zamysł trasy z piątku. Przejeżdżając już kilka razy przez Livigno znaleźliśmy informację o busie przewożącym rowerzystów przez tunel, który ostatnio okazał się przeszkodą uniemożliwiającą przedostanie się z Livigno do Prato. Tym razem powinno zatem się udać, a z nowych zdobyczy górskich powinniśmy dopisać Ofenpass.

Madonna del Ghisallo chyba nam błogosławi. Dzisiaj jechało się nadspodziewanie dobrze. Początek pod Foscagno spokojny, bez żadnych problemów przy rześkim i chłodnym powietrzu. Potem szybki zjazd z wiatrem do Livigno, przejazd przez szereg galeryjek na granicę szwajcarską i oczekiwanie na wyjazd busa. Po przetransportowaniu przez tunel zaczynamy dość krótki i trochę dziwny podjazd na Ofenpass vel Pass dal Fuorn na 2149 m n.p.m.. Dziwny, bo miejscami wydaje się, że jest z górki i nawet z blata się pokonuje sporą część podjazdu. Z Ofenpass do granicy włoskiej wiedzie super zjazd po idealnym asfalcie, gdyby nie wstrzymujący wiatr można by się tam na pewno ostro rozpędzić. Do Prato drogę utrudniał nam silnie targający wiatr, ale jakoś dotarliśmy do podnóża podjazdu na Stelvio. Tak jak poprzednim razem zatrzymaliśmy się na krótko w miejscowości Gomagoi, skąd tak naprawdę zaczyna się właściwy podjazd na Stelvio, tzn. zaraz za Gomagoi zaczyna się odliczanie od 48... Wcześniej to takie typowe, monotonne „false flat” wzdłuż rzeki. Dobra dyspozycja dnia pozwoliła na pokonanie podjazdu w lepszym tempie niż poprzednim razem, bez konieczności siłowej jazdy po najbardziej stromych odcinkach. Zaskoczeniem była niewielka ilość ludzi wzdłuż całej trasy, zarówno motocyklistów, jak i kolarzy. Dane z dzisiejszego dnia to trochę ponad 140 km i prawie 3600 m przewyższeń.

Może to nieładnie, ale małym powodem do żartów dla nas stała się grupa Niemców, którzy zamieszkali w tym samym pensjonacie w tym tygodniu. Z początku zachowywali się głośno i żywiołowo, ale wystarczyły dwa dni zmagań z górami i już jest dużo ciszej. Wygląda na to, że przyjechali tu nie zdając sobie w ogóle sprawy, co ich czeka... „Ordnung must sein”, więc chłopaki mają z góry zaplanowany cały pobyt, wszystkie trasy, dni odpoczynku, itd. Dzisiaj już się porządek trochę posypał, bo po wczorajszym, królewskim dla nich, wjeździe na Stelvio dzisiaj nie byli w stanie się nigdzie wybrać. Wczoraj zaplanowane sto kilometrów jechali dobrze ponad 10 godzin... To taka przestroga dla wszystkich i przypomnienie, że góry przede wszystkim wymagają respektu.

Monday, June 15, 2009

etap królewski

Dzień dziesiąty (15 czerwca)

Niebo lekko za chmurkami a plan na dziś to najprawdopodobniej najdłuższy etap naszych wakacji. Jakby liczyć wszystkie przełęcze to powinno nam wyjść ich dzisiaj chyba sześć. Nie powinno za to być stromo, więc chyba damy radę...

No i królewski za nami. Ponad 180 km i 4300 m przewyższenia. Zaczęliśmy od Mortirolo. Po drodze trzeba było jeszcze przeskoczyć hopkę, jak na alpejskie warunki, w miejscowości Le Prese. Moritrolo podjeżdżaliśmy od łatwiejszej strony niż zeszłym razem, tzn. od Grosio. Ponad 1200 m przewyższenia na niespełna 15 km, po interwałowym podjeździe. Nie za długie, strome fragmenty (ok. 16%), które można pokonać w wysokim rytmie są przeplatane wypłaszczeniami, na których można złapać oddech na następną ściankę. Następnie zjechaliśmy do Edolo i rozpoczęliśmy monotonny podjazd pod miejscowość Aprica. Akurat podjechać się opłacało, bo zjazd do Tirano mega. Trochę sobie też w tamtych okolicach nadłożyliśmy drogi, ale cóż... Z Tirano, które leży ok. 450 m n.p.m., po przekroczeniu granicy szwajcarskiej podążyliśmy w kierunku Passo del Bernina, które jest już ponad 2300 m n.p.m.. Z wyjątkiem okolic jeziora w Poschiavo, jedzie się cały czas równo do góry przy 6-9% nachyleniu. 4 km przed przełęczą Bernina wracamy z powrotem na włoską ziemię i po króciutkim zjeździe mamy przed sobą 4 trudne kilometry na przełęcz Forcola, na 2315 m n.p.m.. Potem już zjazd do Livigno, gdzie zaopatrujemy się na ostatnie trudności trasy. Dalej znane nam już podjazdy na przełęcze Eita i Foscagno i finalny zjazd do Bormio... W sumie, więc przełęczy dzisiaj przebyliśmy 6 i pół, bo na ostatnich kilometrach Breninapass nasza droga prowadziła do Włoch.

Sunday, June 14, 2009

Tour de Suisse

Dzień ósmy (13 czerwca)

Przy pięknej pogodzie dzisiaj wybraliśmy się zobaczyć jedną z najpiękniejszych górskich dróg na Ziemi. Żeby dostać się do Prato, skąd zaczyna się najbardziej znany podjazd na Stelvio, trzeba było najpierw praktycznie wdrapać się na Stelvio od strony Bormio. Na około 3 kilometry przed przełęczą odbiwszy w lewo po kilkuset metrach dociera się do „przejściowej” przełęczy o nazwie Umbrail na wysokości 2503 m n.p.m.. Jest to też granica szwajcarsko-włoska. Z Umbrail zjeżdżamy w kierunku przejścia granicznego w Munster pokonując po drodze kilka kilometrów prawie że szutrowej drogi. Następnie szybki zjazd do Prato i zaczyna się podjazd. Na 25 km mamy do pokonania blisko 2 km w pionie. Podczas gdy od strony Bormio, jak już wspominałem, jest 40 numerowanych serpentyn, to od strony Prato ostemplowanych zakrętów jest 48 (!). Z początku zaczyna się dość łagodnie, ale środkowa sekcja jest naprawdę trudna. Długimi fragmentami góra ostro trzyma, a trudności są potęgowane przez przeciwny wiatr, który na połowie z przejazdów między serpentynami jest dodatkowym przeciwnikiem. Widok z góry na pewno wynagradza nawarstwiające się zmęczenie. Kręta, wijąca się daleko droga robi nie lada wrażenie. Dzisiaj na stu kilometrowej trasie ponad 3100 m w pionie...

Dzień dziewiąty (14 czerwca)

Dzisiaj zaplanowaliśmy dzień przerwy w bardzo intensywnym jeżdżeniu, a że tuż obok nas wystartował Tour de Suisse wybraliśmy się do Davos, żeby zobaczyć etap, który zaczynał i kończył się w tym, znanym z finansowych szczytów, mieście. W porównaniu z Tour de France, który miałem okazję oglądać z bliska rok temu, szwajcarska impreza ma na pewno mniejszy rozmach. Za to można było bez problemu przespacerować się po parkingu wśród autobusów wszystkich grup, pooglądać sprzęt, porobić zdjęcia, a potem jeszcze spokojnie znaleźć dobre miejsce do oglądania finiszu. Ogólnie bardzo udana wycieczka z mnóstwem zdjęć. Między przyglądaniem się zawodnikom na starcie i mecie imprezy zaliczyłem szybko wjazd na przełęcz Fluelapass na 2383 m n.p.m.. Bardzo fajny, niestromy podjazd, na którego szczycie miałem średnią prawie 20 km/h.

Friday, June 12, 2009

2760 m n.p.m.

Dzień szósty (11 czerwca)

Dzisiaj rano wybraliśmy się na Stelvio. Miała to być lżejsza przejażdżka po wczorajszych trudnościach. Nogi ciężkie, więc lekko na pewno nie było. Czułem, że miejscami przydałoby się lżejsze przełożenie. Sam podjazd na Passo dello Stelvio od strony Bormio to 21,5 km i ponad 1,5 km pionowo w górę, nie ma co prawda jakiś bardzo ciężkich fragmentów, ale jest sporo, dość długich odcinków, gdzie nachylenie waha się między 9 a 11%. W połowie jest lekkie wypłaszczenie, gdzie po 3% trawersie jedzie się nawet ponad 20 km/h. Po drodze mija się jeszcze całą serię tuneli i galeryjek, w których często płynie sobie woda, a na końcu jednego tunelu jest darmowy prysznic w postaci górskiej wody. Wrażenie robi to, że cały podjazd od Bormio ma 40 (!) numerowanych serpentyn, a to i tak trochę mniej niż od drugiej strony... No mam też nowy rekord, jeśli chodzi o wysokość n.p.m. zdobywaną na rowerze. Stelvio leży na 2760 m n.p.m.. Jeszcze słowo o tym, co specjalnie mi się nie podobało. Co chwila mija się lub jest się wyprzedzanym przez motocyklistów, których akurat w okolicy Stelvio pojawiają się niezliczone ilości.

Po południu, z serii „climb by Dacia”, wybraliśmy się w miejsce zwane Eita. Bajkowe widoki, czarujące krajobrazy, wąskie, alpejskie drogi to w wielkim skrócie podsumowanie kolejnej wycieczki.

Dzień siódmy (12 czerwca)

Dzisiaj plan był, żeby wjechać na Stelvio od strony Parto po uprzednim przejechaniu przez Livigno. Plan się trochę musiał zweryfikować, bo okazało się, że z Livigno pod przełęcz Ofenpass prowadzi tunel z autostradą i wjazd rowerem jest zakazany. Dlatego też z Livigno musieliśmy zawrócić i wybrać jakąś alternatywną traskę.

Zgodnie z planem zaczęliśmy od Passo del Foscagno, na którą wjeżdżaliśmy w towarzystwie zawodników z ISD. Akurat niektórzy jechali dość spacerowym tempem, więc bez problemu można było dotrzymać im kroku. Z 2291 m n.p.m. na Foscagno, „hopka” i meldujemy się na kolejnej przełęczy Passo Eira na 2208 m n.p.m.. Stamtąd już zjazd do Livigno i jak zakładaliśmy ruszyliśmy w kierunku Ofenpass. Do granicy szwajcarskiej jest 9 km, z czego tak na oko 7 przebywa się w galeryjkach jadąc wzdłuż lazurowego zalewu. Jak wspomniałem spod granicy musieliśmy zrobić tył zwrot... Postanowiliśmy wrócić tą samą drogą i na koniec podjechać sobie na Torri di Fraele, gdzie wcześniej byliśmy autem. I tak ponownie pokonaliśmy Passo Eira i Passo del Foscagno i wjechaliśmy pod odwiedzane już dwie wieże. Spodziewałem się, że będzie tam trochę łatwiej, ale podjazd dość żmudny, który przypomniał mi zeszłoroczne Mount Venotux. Gorąco, zapach iglaków, biały pył na drodze. Wjazd na przełęcze Foscagno i Eira był dość przyjemny. Jako, że jest to droga tranzytowa to nachylenie umożliwia przejazd ciężkim tirom. Cała trasa to ponad 120 km i 2650 m przewyższenia. Wjazd na Stelvio od strony Prato pozostało przełożyć nam na dzień jutrzejszy.

Wednesday, June 10, 2009

Mortirolo

Dzień czwarty (9 czerwca)

Kolejny dzień rozpoczyna się on standardowego, jak dotąd, scenariusza. Zachmurzone niebo i lekka mżawka... Standardowo, więc około południa powinna się zrobić pogoda. Do południa zatem wybraliśmy się na pieszą wędrówkę, zobaczyć okoliczne atrakcje. Stromym zboczem szybko wdrapaliśmy się ponad 300 metrów nad Bormio, gdzie rozpościerała się ładna panorama na miasto i okoliczne szczyty.

Dzisiaj przejaśniło się tylko na chwilę, więc nawet droga nie zdążyła specjalnie wyschnąć... Także mieliśmy dzień zbierania sił i ładowania akumulatorów na przyszłość. Po południu wybraliśmy się autem obejrzeć pobliskie jeziorka... no, tak mi się wydawało, że to będą jeziorka. Po pierwsze, rewelacyjny podjazd na Torri di Fraele na 1937 m n.p.m. pod dwie bliźniacze wieże wyglądające na dawne strażnice. Po drugie, robiąca wrażenie zapora na takiej wysokości i ogromne zalewisko. Postanowiliśmy wrócić jeszcze w to miejsce, gdy tylko pogoda będzie bardziej sprzyjająca.

Dzień piąty (10 czerwca)

Wczorajsza, wieczorna tęcza chyba była zwiastunem idącej poprawy pogody. Po nocnej ulewie, już rano nieśmiało zaczyna wyglądać słońce. Plan na dzisiaj Mortirolo.

Plan na dzisiaj wykonany... i już chyba tego nie będziemy powtarzać. Jak wyjechaliśmy na Mortirolo to tak naprawdę można było już wracać, mięsnie bolały jak nigdy. Podjazd jest bardzo ciężki, po początkowych trzech kilometrach, gdzie, w porównaniu z resztą tylko miejscami jest sztywno, przychodzi sześć kilometrów, na których średnia nachylenie na pięciuset metrach waha się od niespełna 11 do ponad 14%! Nie da się jechać w zbyt wysokim rytmie, bo szybko zaczyna brakować oddechu, jedyne wyjście to wolne, siłowe wtaczanie się na kolejne serpentyny. Potem się trochę „wypłaszcza” i ostatnie trzy kilometry straszą średnim 8-9% nachyleniem, ale naprawdę czuć różnicę w porównaniu z przebytą wcześniej drogą. Średnia prędkość na ponad 12 km wyszła nam trochę ponad 11 km/h... Miejscami jechało się 9 km/h... Męczarnie trochę wynagradza przecudny zjazd w kierunku Edolo.

Powrót zaplanowaliśmy przez Passo Gavia, pokonując ten podjazd tak jak najczęściej pojawia się on na Giro od strony Ponte di Legno. Na prawie 17,5 kilometrach jest do pokonania prawie 1400 metrów w górę. Kolejny raz przekonaliśmy się o fantazji Włochów. Droga szybko zwęża się na szerokość jednego samochodu i wiedzie ostro w górę. Niedaleko od szczytu przejeżdża się jeszcze przez dość ciemny tunel, w którym jedzie się cały czas pod górę, a nachylenie nie spada poniżej 10%. Na samej przełęczy, 2652 m n.p.m., leży jeszcze sporo śniegu, miejscami jedzie się między dwu metrowymi ścianami śniegu. Na koniec znany już nam zjazd do Bormio. Po przejechaniu odcinka jeżącego się od ostrych serpentyn, które wymagają praktycznie hamowania do zera, jest kilkukilometrowy fragment niespecjalnie krętej drogi, na której można się puścić spokojnie w dół. Dzisiaj pomimo mocno hamującego wiatru wznoszącego się od doliny na tym zjeździe było 80 km/h...

Dzisiejsza jazda to prawie 120 km i blisko 3300 metrów przewyższeń. Czuć to w nogach... Wieczorem jeszcze rozjażdżka masująca zmaltretowane kończyny.

Tuesday, June 9, 2009

pierwsze wieści z Bormio

Dzień pierwszy (6 czerwca)

Jako, że czekała nas długa droga naszą wyprawę zaczynamy już w piątek wieczór. Podróż mija całkiem sprawnie i bez żadnych przykrych niespodzianek. Na koniec fundujemy sobie zwiedzanie Stelvio z okien samochodu... Bez dwóch zdań, trzeba było mieć nieprzeciętną wyobraźnię, żeby zbudować taką drogę – jest ona po prostu niesamowita. Wielokrotnie trzeba wrzucać „jedynkę”, żeby pokonywać kolejne serpentyny. Dodatkowo, akurat na nasz przyjazd pogoda trochę kaprysi, więc podróżuje się właściwie w chmurach. Miejscami wiatr popycha spływającą wodę po górę! A na szczycie jeszcze sporo śniegu. Ta przełęcz to na pewno punkt obowiązkowy wyjazdu. Bormio to urokliwa miejscowość, wąskie, strome, brukowane, boczne uliczki nadają jej bardzo specyficznego charakteru. Teraz już tylko czekamy na włoskie słońce.

Dzień drugi (7 czerwca)

Pada... Wszystko w chmurach, może i dało by się jechać, bo znowu nie leje, ale nie byłoby to na pewno przyjemne. Czekamy, aż coś się zmieni. Spacer po Bormio celem odszukania jakiegoś darmowego hot spota niestety nie zakończył się sukcesem, trzeba będzie zabulić za dostęp do sieci... Nie ma to jak nowoczesna Europa.

Ha, i wyszło słońce, także dzisiaj zrobiliśmy dwie przejażdżki. Najpierw, jeszcze trochę po mokrej drodze, zaatakowaliśmy podjazd na przełęcz Gavia. Jechało się bardzo fajnie, ale od 2300 m n.p.m. na drodze pojawił się śnieg! Dało się jechać, więc będąc już w sumie blisko szczytu postanowiliśmy jechać dalej. Okazało się, że pomysł nie był najmądrzejszy. Gdy do szczytu zostało jeszcze około 4 kilometry łagodnego trawersu, będąc ponad 2500 m n.p.m. napotkaliśmy jadący z góry pług śnieżny... Zrobił się mały zator, motocykliści wkopywali się w śnieg, a droga po przejechaniu pługu nie specjalnie nadawała się do dalszej jazdy szosówką, bo o ile wcześniej były „elegancko” wyżłobione ślady od kół to dalej całą drogę pokrywała lekko rozbabrana, cienka warstwa śniegu. Nie było sensu dalej się pchać... i tak zjazd w dół był lekkim hardcorem.

Po obiedzie niebo całkiem się przetarło, więc wybraliśmy się na jeden z najbliższych podjazdów o tajemniczej nazwie Bormio 2000. Jest to podjazd pod stację narciarską znajdującą się prawie na 2000 m n.p.m.. Podsumowując, dzień jak najbardziej udany. Około 90 km i 2,5 km przewyższeń. Trzymamy kciuki za słońce.

Dzień trzeci (8 czerwca)

Niestety rano znów pogoda pod psem. Zdecydowaliśmy się podjechać autem do Livigno, gdzie jest strefa bezcłowa. Po drodze zaliczyliśmy przełęcz Foscagno, na która na pewno wybierzemy się jeszcze normalnie, czyli rowerem. Samo Livigno to nic specjalnego, opłacało się na pewno zatankować, bo paliwo tańsze niż w Polsce. Przy wyjeździe celnik szwajcarski przywitał nas po polsku – „Dzień dobry”, apotem zapytał „Wie vielen Flaschen?”... I tak spoko, bo mieliśmy tylko dwa wina, a gorzej by było gdyby pytał o dokumenty, gdyż akurat wszystkie zostawiłem w hotelu :P Na koniec jeszcze przejazd przez drogę otoczoną ścianami ze śniegu i z powrotem pojechaliśmy przez Tirano, skąd do Bormio jedzie się prawie cały czas tunelami.

Na miejscu powitało nas słoneczko, więc po szybkim obiadku wybraliśmy się na krótką przejażdżkę. Najpierw na około 1700 m n.p.m. do stacji narciarskiej Forte di Oga, a potem ponownie na Bormio 2000. W sumie trochę ponad 40 km i prawie 1400 m przewyższeń.

Tuesday, June 2, 2009

pierwsza część sezonu

Emocje po weekendowym wyścigu opadły. Wszystkie bóle minęły :P A do wczoraj bolały jeszcze ręce, przez początkową nerwówkę i trzymanie cały czas palca na spuście hamulców. Plan, jaki sobie zakładałem na pierwszą część sezonu udało się zrealizować w sumie lepiej niż to można było na początku realistycznie zakładać. Wynik z Jarnej przeszedł najśmielsze oczekiwania, cały trening od początku roku okazał się dobrze ułożony i dobra forma przyszła w odpowiednim momencie. Inwestycja w nowe koła też okazała się trafiona.

Podsumowując pierwszą część sezonu należy wymienić 3 zdobyte pudła (Chęciny, MM na czas i Jarna) i ponad 9700 km przejechanych od początku roku. Plan na drugą część roku to wyjazd w Alpy i jakieś zwycięstwo :P Chcę dokończyć Puchar Ziemi Świętokrzyskiej, powalczyć w Istebnej i sprawdzić się na Tatry Tour. To chyba najważniejsze, oprócz tego zapowiada się jeszcze kilka ciekawych imprez, w których też trzeba się dobrze pokazać!

A wyjazd w Alpy już za kilka dni. Jak się uda to będę prowadził małą relację "live" z codziennych zmagań z prawdziwie górskimi przełęczami.

Sunday, May 31, 2009

Trzecie miejsce open na Jarna Klasika

Jak dotąd mój największy sukces w przygodzie ze ściganiem. Wczoraj na wyścigu Jarna Klasika przyjechałem na metę jako trzeci! W swojej kategorii byłem drugi!

Cała impreza super udana, mimo fatalnych prognoz, super bezdeszczowa pogoda. Świeże, chłodne powietrze pozwoliło też na uniknięcie problemów z alergią. Jechało mi się od początku bardzo dobrze, cały czas starałem się pilnować czołówki, co nie było łatwe z powodu wielu startujących ludzi, wielu niebezpiecznych sytuacji i kraks na trasie.

Podjazdy pokonywane bez problemów i końcowe kilometry walki o jak najwyższą pozycję poszły bardzo pomyślnie. Bez szarżowania, swoim, równym, mocnym tempem wyprzedzałem na podjeździe kolejnych zawodników, którzy u podnóża ostro wyrwali do przodu. W sumie nie dużo brakowało do drugiego miejsca. Średnia na górzystej trasie, ponad 36 km/h też niezła :D Wygrał Tomasz Kuras po samotnej ucieczce.

Tym razem mogę być na prawdę bardzo zadowolony!

Friday, May 22, 2009

II miejsce na Mistrzostwach Małopolski

W dzisiejszej indywidualnej jeździe na czas rozgrywanej w ramach Mistrzostw Małopolski zająłem drugie miejsce startując po raz pierwszy pod banderą KKCiM Smok :D. Na trasie z Ujścia Gorlickiego do Wysowej zmagaliśmy się przy okazji Karpackiego Wyścigu Kurierów U-23. Czasówka dość trudna, cały czas lekko pod górę, wiatr i nie najlepsza droga, ale w sumie wyprawa udana :) No i przetestowałem też kosmiczny kombinezon do jazdy na czas w barwach Bikeholików - także można powiedzieć, że był to debiut czerwonego smoka ;)

Saturday, May 16, 2009

fartlek w Wieliczce

Dzisiaj wystartowałem w trzeciej edycji kolarskiej majówki w Wieliczce. W tym roku była to typowy fartlek, czyli jazda od skoku do skoku, od zakrętu do zakrętu z dużą szybkością. Ostatecznie wygrał Damian Ziemianin po samotnej ucieczce. Ja po finiszu z grupy byłem 5-ty w kategorii, a 7 w moim wyścigu. Za rok mam nadzieję, że będą górki ;P

Sunday, May 10, 2009

weekend w kieleckiem

W ten weekend miałem pierwsze poważniejsze ściganie w tym roku. Wyścigi mastersów w Piekoszowie i w Chęcinach. W sumie poszło nieźle.

Piekoszów skończyłem 6-ty w kategorii. Podium było w zasięgu, ale brak doświadczenia robi swoje i nie było mnie tam, gdzie być powinienem... Średnia 38,4 na ponad 80 km, więc całkiem, całkiem, jak na kielecki wypizd ;)

Dzisiaj występ dużo lepszy. Praktycznie od samego początku w ucieczkach, nawet sporo liderowania i zakończenie na 3 miejscu zarówno w kategorii, jak i w open kategorii masters 0 i I. Występ udany. Chęciny już bardziej po górkach, więc coś bardziej dla mnie.

Obszerniejsza relacja na stronie Biekholików.

Friday, May 1, 2009

wochenende

Długi majowy weekend w tym roku taki długi znowu nie jest... ale zawsze to jeden dzień dodatkowego oderwania od codziennej pracy. Już coraz bliżej do upragnionych wakacji, które w tym roku mam zamiar spędzić w Bormio we włoskich Alpach. Jeszcze jest opcja, żeby się przyłączyć ;)

A "przygotowania" do wakacji idą całkiem, całkiem. Już 7300 km. W samym kwietniu ponad 2600. Za tydzień, mam nadzieję, uda się sprawdzić formę w wyścigowych warunkach.

Monday, April 27, 2009

yet another 300 km weekend

Piękna pogoda zdecydowanie zachęca do co raz intensywniejszej jazdy. Kolejny weekend z kolei, w którym na budziku melduje się kolejne 300 km. Testy nowych kółek bardzo pomyślne :) Idzie się, jak burza. Teraz z niecierpliwością czekam na jakiś wyścigowy teścik.

Friday, April 24, 2009

koła szum

O tak! Pierwsze testy wypadły naprawdę pomyślnie. Rozbujanie roweru to prawdziwa przyjemność, a jazda na dużej szybkości i ten specyficzny szum... coś pięknego. Jeśli tylko droga jest równa to się po prostu fruwa. Wczoraj pojechałem sobie kawałek autostradą do Wieliczki :P i na lekkim zjeździe doszedłem do 77 km/h :D, potem ograniczenia się zaczynają 70, 50... i prędkość cały czas powyżej tego. Miazga. Pod górę też idzie niesamowicie, więc powinno być dobrze. Muszę się tylko przyzwyczaić do innych przełożeń na kasecie.

Wednesday, April 22, 2009

kaliber 56 mm

No i w końcu się doczekałem :) Wczoraj odebrałem nowe kółka i po raz pierwszy zostały one założone do c50. Jeszcze tylko upgrade klocków, ustawienie hamulców i dzisiaj, mam nadzieję, pierwsza testowa jazda.

Friday, April 17, 2009

licencja na...

...no nie na zabijanie :P W końcu po 4 miesiącach różnego załatwiania przyszedł wczoraj pocztą mały blankiecik, który uprawnia do startów w wyścigach - licencja PZKOL. Mam tylko nadzieję, że się ją uda wykorzystać.

Monday, April 6, 2009

parówkowy potwór

Pierwszy bardziej zorganizowany test formy w tym roku przypadł na pierwszą edycję Bkieholikowej parówki, czyli organizowanej przez sprosa jazdę na czas parami. Na niespełna 72 km bardzo pagórkowatej trasie udało się wykręcić czas poniżej 2h 10minut, co trzeba uznać za przyzwoity rezultat, tym bardziej, że zapewnia on ostatnie miejsce startowe na przyszłą edycję :D Wyniki, galeria wkrótce na stronie Bikeholików.

I tak też minął 5-ty tysiąc w tym roku.

Friday, April 3, 2009

z dyplomem

No to już teraz całkiem oficjalnie księga pod tytułem "Studia" została zamknięta... Wczoraj odbyło się oficjalne rozdanie dyplomów dla całego wydziału EAIiE.

Sunday, March 29, 2009

3/4 i wiosenny deszcz

Wczoraj, pierwszy raz w tym roku, słoneczko pięknie ogrzewało i można było założyć coś, co bardziej wskazywałoby wiosenną porę niż grube zimowe ciuchy. W końcu łydka poczuła słoneczko.
Dzisiaj dalej w miarę ciepło, ale deszczowo. W sumie, jednak, całkiem przyjemnie w porównaniu z zimową pluchą. Dwa bardzo fajne treningi zaliczone. W sumie przez weekend ponad 250 km :D

Friday, March 13, 2009

mała przeprowadzka

Mała, bo nie do końca moja. Biuro Mobile Experts przeniosło się do Krakowskiego Parku Technologicznego do nowo powstałego biurowca. Dzięki temu mam codziennie 4 dodatkowe kilometry do pokonania... A tych kilometrów w tym roku już prawie 3200.

Sunday, March 1, 2009

Zapach wiosny

... no jeszcze go nie czuć, ale przez okno już któryś dzień z kolei zagląda słońce. W końcu! Koniec melancholijnej aury zbliża się nieubłagalnie, choć jeszcze pewnie to trochę potrwa. Wczoraj wydawało się, że już już, a na treningu załapała nas mała burza gradowo-śniegowa :)

A podsumowując luty, to wskazówka tegorocznego budzika przesunęła się o prawie 1383 km, zatrzymując się już blisko 2,5 tysięcy. Biegania trochę mniej bo z 60-70 km. Ale trening robi się co raz bardziej urozmaicony i ciekawy. A niedługo się będę chwalił upgradem maszynowym :)

Thursday, February 5, 2009

Karta sztywa

Zakończyłem właśnie pierwszy, najbardziej czaso- i kosztochłonny etap wyrabiania licencji kolarskiej, na który składały się różnej maści badania. Analiza, okulista, laryngolog, EKG wysiłkowe... Trochę chodzenia jest. Wyniki wyszły całkiem ładne. Hematokryt jak u Basso :P, trochę ponad 43. Pojemność tlenowa na EKG wysiłkowym została oszacowana na 5,5 litra, co w sumie potwierdza, że ostatnie badania wydolnościowe skończyłem zbyt wcześnie. Teraz jeszcze ubezpieczenie i składam wniosek o wydanie licencji. Pytaniem pozostaje czy iść w elitę czy masters?

Saturday, January 31, 2009

bilans stycznia

Jak to w naszym pięknym kraju bywa, pierwszy poważny miesiąc przygotowań do kolejnego sezonu odbywa się w niespecjalnie przyjemnej aurze. Śnieg, śniegiem, fajnie jest, jak się robi pięknie biało na zewnątrz, ale co raz częściej ciapa, plucha, zimno, ciepło, jednym słowem kicha. W sumie i tak nie było źle, styczeń zamyka się takimi liczbami: 1079,26 wszystkich przejechanych kilometrów i ok. 100 km przebiegniętych. Poza tym trochę rzeczy niemierzalnych, więc nie ma co więcej bilansować :P

Sunday, January 18, 2009

Pierwsza seteczka

Dziś za oknem znowu wszystko białe... Zima na razie nie odpuszcza. Szczęśliwie wczoraj udało się przeprowadzić w końcu jakiś sensowny kolarski trening :P Sucha droga pozwoliła na zrobienie 100 km w spokojnym, równym tempie. Oby teraz odwilż rzeczywiście przytopiła rozpędzoną zimę.

Friday, January 2, 2009

Sylwestrowo-noworoczne Gorce

Właśnie wróciłem z trzydniowej wyprawy w Gorce :) W pięknej pogodzie, miejscami w śniegu prawie po pas zaliczyłem dobre 40 km na trasie z Nowego Targu przez Turbacz na Lubań do Kluszkowców i dwa noclegi pod namiotem. Przeżyłem, było warto! Na zdjęciach widok zachodzącego słońca z Lubania oraz południe na Turbaczu.

Pełna galeria zdjęć