Friday, July 14, 2017

como sube esta chica

Krótki okres, gdy upały przerywają,a przynajmniej limitują, na chwilę sezon wyścigowy na południu Hiszpanii wykorzystaliśmy na dosłowne oderwanie się od rzeczywistości i spędziliśmy 3 dni wędrując po Sierra Nevada.

Piątkowym popołudniem wystartowaliśmy z miejscowości Capileira, żeby koło godziny 23, już przy świecącym księżycu, dojść do schroniska La Caldera. Tym razem już pierwszej nocy nie byliśmy sami i była to ciężka noc... Chrapania z każdego kąta i ewakuacja większości ludzi około 4.30 nad ranem...

Dopiero ostatnie godziny przed świtem udało się jakoś bardziej zmrużyć oko. Po śniadaniu zostawiliśmy sporo rzeczy w schronisku i ruszyliśmy z zamiarem wejścia na Alcazabę i Mulhacen według tracka, który nie prowadził głównymi szlakami.

Trochę ponad 600 metrów w pionie na Alcazabę zajęło nam ponad 2 godziny... Było trochę wspinaczki, dużo ześlizgiwania się i szukania odpowiedniej drogi. Na Mulhacen poszliśmy już standardową trasą schodząc najpierw do dolinki siedmiu jeziorek.

Szczęśliwie kolejna noc, pomimo nawet więcej niż pełnej obsady schroniska, upłynęła dużo spokojniej i udało się bardziej wypocząć. W niedzielny poranek ruszyliśmy jeszcze raz na Mulhacena, wyprzedzając po drodze kogo tylko się dało. Doduś budził niemały podziw torując drogę z dodatkowo pełnym bagażem na plecach.

Z Mulhacena z powrotem do Capileiry każda godzina była co raz trudniejsza. Jednak brak wprawy piechura daje szybko o sobie znać. Kolejne dwa dni ledwo mogłem chodzić. Ale w końcu wyszło nam prawie 50 kilometrów w 3 dni, no... w niecałe 48 godzin.

Saturday, May 6, 2017

wiosenne klasyki

Jeszcze nie tak dawno dopiero rozkręcałby się sezon, a teraz jesteśmy już po jego pierwszej części. Andaluzyjskie słońce pozwala na zaliczenie prawdziwej wiosennej kampanii. Za mną już 12 startów, w tym 2 etapówki - Vuetla Costa Tropcial i Vuelta Almeria. Moje wyniki na razie pozostawiają dużo do życzenia, choć z tygodnia na tydzień było lepiej i skończyłem pierwszym podium w tym roku na czasówce w Castell del Ferro.

Z momentów, które na długo zostaną w pamięci były zawody Gran Fondo Guad al Xenil, gdzie ścigaliśmy się w towarzystwie Emmy Pooley. 160 km i 3500m w pionie z mnóstwem ścianek. Na ostatnich 10 km jechałem już tylko, żeby jakoś dojechać zwalczając skurcze... a tu nagle dogania mnie dziewczyna. Dodało mi to przynajmniej motywacji i trochę po zmianach dojechaliśmy razem do mety wyprzedzając jeszcze parę trupów po drodze. Mina wyprzedzanych (nadal była to czołowa 20 open) nie do opisania :)

Tydzień temu byliśmy piechotą na Pico de Torecilla, a w ten weekend "odpoczywamy" w Sierra Nevada. Powinno udać się wejść na Veletę po raz drugi w tym roku, tym razem już prawie bez śniegu.