Wednesday, September 29, 2010

time trial time

Jesień pojawiła się dość znienacka, po pięknym tygodniu kończącym kalendarzowe lato nastał deszczowy, zimny i ponury czas. Szczęśliwie wczoraj rano udało się wykorzystać okno pogodowe (sic!) i skoczyć na 2 godzinki pohasać po górkach. Mówią, że ma jeszcze być nasza ulubiona złota jesień, oby się sprawdziło!

W zeszły czwartek byłem na obiecanej rodzinnej wyciecze w górach. Tata kończył tegoroczne pełne obejście Orlej Perci. Z Granatów przeszliśmy na Krzyżne. Ja chyba w letnich warunkach w górach (pieszo) nie byłem kilka ostatnich lat. I poczułem to w kolejne dni dzięki pięknym zakwasom... :D A ogólnie było jak na obrazku, czyste niebo, piękne słońce, trochę śniegu i super widoki.

A dwa najbliższe weekendy to będzie zakończenie startów w tym roku. W najbliższą sobotę najprawdopodobniej wycieczka do Miechowa na Puchar Widomej w jeździe na czas pod górę, a w przyszłą niedzielę czasówka Bikeholików.

Sunday, September 19, 2010

this is the end

Wygląda na to, że wczorajszą "Doliną Popradu" zakończyłem ten sezon startowy. Została jeszcze podsumowująca sezon czasówka Bikeholików, ale to już będzie bardziej zabawa, choć przyłożyć się będzie trzeba :D

A wczorajszy wyścig był dość dziwny. Ponownie plan był, żeby zabrać się w jakąś ucieczkę, więc skoków przez cały wyścig oddałem nawet nie pamiętam ile. Pozostaje przynajmniej satysfakcja, że próbowałem, a nie przewiozłem się cały wyścig gdzieś w środku grupy bez wychylania nosa. Do najważniejszej ucieczki niestety nie udało mi się zabrać. W sumie trochę nieszczęśliwie, bo Kamil Zieliński z CCC i Marcin Mrożek z Felta skontrowali mój atak i zabrakło siły, żeby przykleić im się do koła. Potem chwila w zawieszeniu między uciekającymi a peletonem i ostatecznie musiałem odpuścić. Wcześniej udało się odskoczyć paru zawodnikom, ale w ucieczce do końca dotarł tylko jeden zawodnik Krakusa.

Podjazdy na Krzyżówkę i Bogusze chociaż były pokonywane w mocnym tempie nie spowodowały zbyt mocnego uszczuplenia czołówki peletonu i na finiszu w Nowym Sączu była około 20 osobowa grupa. Przed Sączem jeszcze próbowałem dwa razy skakać, ale też nie poszło... Sprint to już sobie odpuściłem. A wyścig nawet odczułem, trochę tych skoków było...

Sunday, September 12, 2010

fioletowo mi

Heh, znowu mogłoby być o pokorze, ale to już nudne się staje i w końcu musi się coś zmienić. W sumie nie jest źle, wczorajszy wyścig w Wieliczce zakończyłem na drugim miejscu open wygrywając po drodze premię "górską" Czesława Langa. Ale po kolei...

Trasa ostatnich dwóch edycji "Kolarskiej Majówki" w Wieliczce nie jest dla mnie sprzyjająca, dojechanie w dużej grupie to byłoby skazanie się na porażkę, więc plan był prosty - uciekam. Założyłem dwie opcje, albo od startu, albo po premii lotnej na jednym z początkowych okrążeń. Plan pierwszy pokrzyżowała trochę runda honorowa, ale i tak oddałem kilka skoków, żeby przynajmniej się rozgrzać, potem spokojniej w grupie. Bodajże na piątym okrążeniu na linii start-meta była lotna premia, nawet nie próbowałem walczyć, ale jak tylko minęliśmy kreskę podążyłem za Marcinem Korzeniowskim, a po chwili już samotnie gnałem do przodu.

Po kilku okrążeniach przypominało mi się, żeby zobaczyć, ile kółek do końca i jak zobaczyłem 11 to trochę zwątpiłem, ale trzeba było napierać dalej. Chyba na siódmym okrążeniu od końca usytuowana była premia (powiedzmy, że) górska, którą minąłem samotnie, a za wygranie której był okazały puchar, największy teraz w mojej kolekcji :)

Na cztery okrążenia przed metą dojechał do mnie zawodnik z Felta, peletonu widać nie było, więc wspólnie jechaliśmy dalej. Najgorsze, że zaczęło dość mocno mrzyć i zrobiło się bardzo ślisko, pod górę koło nabite 11 atmosferami chwilami kręciło się z miejscu... I ta zmiana warunków kosztowała mnie szansę powalczenia o wgranie całego wyścigu. Na przedostatnim okrążeniu, w sumie na wydawać by się mogło najłagodniejszym nawrocie, uślizgło mi się koło i dobre naście metrów przejechałem na dupie, zapierając się na końcu nogą, żeby nie wpaść do rowu... Szczęśliwie udało mi się szybko pozbierać i ruszyć dalej, rywal niestety nie poczekał, peleton nadal był z tyłu w bezpiecznej odległości, więc na metę przyjechałem spokojnie drugi.

Pomimo niezbyt ciekawej trasy, którą mam nadzieję uda się urozmaicić na przyszłe edycje, wyścig w tym roku był dla mnie całkiem sympatyczny. Trening przed bikeholikową czasówką na zakończenie sezonu też był dobry, pod 40 km/h lekko pod górę, nawrót, 50 po płaskim, nawrót i znowu, i znowu.. Pechowo znowu z tą kraksą, szczęśliwie oprócz lekkiego szlifa na biodrze nic więcej się nie stało. Teraz znowu maluję nogę na fioletowo :D

Sunday, September 5, 2010

pokora

Drugi raz w tym roku na zawodach, które jest realna szansa wygrać dopada mnie pech. Tak było na początku sezonu w Ustroniu, gdzie z całą grupą pomyliliśmy trasę i tak było też wczoraj w Rajczy, gdzie jeszcze podczas wolnego startu marzenia o zwycięstwie praktycznie się skończyły...



Po kolejnych w tym roku anomaliach pogodowych start w Rajcza Tour chwilowo stał pod znakiem zapytania, ale determinacja i sprawność organizacyjna Wiesława Legierskiego jest godna podziwu i planowo stanęliśmy na starcie. Tylko pogoda się nie dostosowała... 5-6 stopni to jak na początek września z deka chłodno. Szczęśliwe (jeszcze) nie padało. Na początek wolny start, w formie pilotowanego przejazdu przez centrum Rajczy i gdzieś na 3 kilometrze poczułem tylko silne uderzenie tylnego koła o coś wystającego na drodze i po chwili jechałem już na kapciu. Wszyscy pojechali dalej, a ja zmieniałem gumę. Zastanawiałem się czy dalsza jazda ma sens, ale w sumie szkoda było marnować okazję przynajmniej na dobry trening. Małą pompką nabiłem koło ile się dało (i tak dużo za mało) i ruszyłem w pogoń.

Miejsce defektu było najgorsze z możliwych, po krótkim podjeździe na początek potem praktycznie zjazdy i płasko, nie wiele pod górę, oprócz samej końcówki. Trasa zbyt łatwa, żeby rozbić peleton, a gonić dużą grupę samemu zmagając się z wiatrem jest ciężko. Żeby odrobić ponad 10 minut straty trzeba by jeździć jak Cancellara. Ale jak już postanowiłem robić trening to tak wytrwałem do końca, równo, mocno, udało się dogonić gdzieś połowę stawki. 120 km samemu w dobrym tempie z kilkoma podjazdami, nie jest źle. Szkoda tego pecha. Na koniec, już po przyjeździe na metę większości zawodników już standardowo w tym roku zaczęło lać...

Na pocieszenie wylosowałem parę gadżetów od Penco, a miał być rower :P, no i chyba definitywnie przypieczętowałem generalkę Road Maraton w M2. Teraz pozostaje tylko czekać na zapowiadane przez Wieśka atrakcje szykowane na przyszły rok!