Wednesday, March 23, 2011

ten rower tam

Hehe, wczoraj we Flexie mieli przegląd rowerków. Ponoć pytali, kto jeździ na "tym rowerze, tam w kącie" ;) A podobno jest nieźle, więc może się mógł trochę zmęczyć przez moje ostatnie jazdy. A właśnie, wydaje mi się, że zamknąłem sezon spinningowy, chciałbym też powiedzieć, że zamknąłem okres przygotowawczy, bo jak dobrze pójdzie to w sobotę będzie pierwszy start na czasówce w Miechowie.

Po Hiszpanii udało się zrobić jeszcze całkiem fajną jedną serię mikrocykli. Korzystając z uprzejmości we Flexie i dobrej pogody przez ostatnie dwa i pół tygodnia ponad 1800 km, dużo siły i wytrzymałości, dobre 50 godzin pracy... Mam nadzieję, że to wszystko zaprocentuje. Teraz kilka dni luzu, a potem już przestawiam się na czas letni i intensywne treningi poranne w tygodniu :D

Saturday, March 5, 2011

calpe

Przygotowania do sezonu 2011 rozpoczęły się już dawno. Jednak, aż do połowy lutego trzeba było uzbroić się w dużo cierpliwości i wykorzystywać wszelkie substytuty jazdy na zewnątrz. Głód szosy był już ogromny... Zatem, w walentynkowy wieczór wylądowaliśmy w Alicante, żeby rozpocząć dwutygodniową przygodę z hiszpańskim słońcem i trasami w regionie Costa Blanca. Dzień wcześniej na miejsce, za sprawą sprawnie przygotowujących całą zabawę chłopaków z AZS UEK Subaru, dotarł nasz sprzęt.


Wysiadłszy z samolotu od razu można było poczuć drastyczną zmianę klimatu. Było ciepło! Na jakiś czas opowieści o trzaskającym mrozie można było włożyć między bajki, a śnieg zobaczyć tylko na obrazkach w knajpach, gdzie takie zjawisko jest uwieczniane jako unikat :)

Pierwszy dzień był jednak deszczowy, ale jak się później okazało był to taki jedyny dzień podczas naszego pobytu. Chłopaki jednak nie mogli się powstrzymać i większość wybrała się na trening. Ja z dziewczynami się nie skusiłem ufając (i dobrze) prognozom pogody na kolejne dni. Miałem, więc okazję na spokojną aklimatyzację na miejscu i krótki spacer.

Środa - 16lutego - to już piękna pogoda. W Calpe zbieramy się całą grupą i wspólnie zaczynamy trening. Ochota do jazdy była spora, każdy miał też trochę inne plany i założenia, więc w międzyczasie grupa podzieliła się na kilka mniejszych. Ja miałem okazje poznać, chyba najbardziej klasyczną pętlę w tamtych okolicach, z przejazdem przez przełęcze Tarbena i Col de Rates. Kolejne dni to kontynuacja eksploracji wybrzeża – „płaska” trasa we czwartek (początkowo z grupą Van der Vurst) to zmagania z silnym wiatrem i okazja do mocnej współpracy w grupie. W piątek samotny trening na orientację ;) Z mapą w pamięci nie trafiłem oczywiście do końca tak jak zakładałem, ale za to zaliczyłem podjazd na Puerto de Ares i bajkowy zjazd z Castell de Guadalest. Tak zamknął się mój pierwszy cykl treningowy – klasycznie 3, 4, 5 godzin z jakimiś ułamkami. Sobota to dzień przerwy i wycieczka do Calpe na paellę. Na parkingu pod sklepem sieci Consum, gdzie zwykle robiliśmy zakupy i wyznaczaliśmy też miejsce zbiórki stacjonowało kilka autobusów grup zawodowych, m.in. Vacansoleil. Na trasach można było spotkać zawodników Radio Shack, Garmin i innych mniej znanych. No i oczywiście całe rzesze kolarzy zapalonych do jazdy, jak my.

Drugi cykl to 500 kilometrów w 3 dni i sporo czasu na siodełku. Zaczęło się od trasy przez Val di Ebo zapoczątkowanej przez Subaru, a skończyło się na samotnym (ciut szybszym) pokonywaniu drogi do domu, tak żeby trening nie zrobił się zbyt długi ;) Na Val di Ebo jakiś test jazdy na progu przeprowadzali hiszpańscy, młodzi zawodnicy. My też lekko nie jechaliśmy, ale siedzieć im na kole nie było łatwo, mając w perspektywie jeszcze kilka godzin treningu, podczas, gdy oni kończyli zabawę na górze popijając colę.

W poniedziałek razem z Kubą Perzyną pojechaliśmy na podbój Port de Tudons - przełęczy znanej z Vuelty. Tego dnia bardzo mocno wiało, tak, że miejscami było naprawdę ciężko. Po drodze pokonaliśmy podjazd pod Puerto de Ares w odwrotnym kierunku niż jechałem to kilka dni wcześniej. Na koniec, żeby wydłużyć trening (albo raczej wykonać zaplanowaną pracę) pokonaliśmy sobie jeszcze podjazd pod Benissę, który po kilku godzinach jazdy wcale łatwy nie jest. Na wtorek miałem zaplanowany najdłuższy podczas całego pobytu, 7-godzinny trening. Ruszyłem razem z chłopakami z Subaru, którzy chcieli powtórzyć trasę, którą dzień wcześniej pokonywałem z Kubą. Ja pojechałem jeszcze dalej, zaliczyłem przełęcz Puerto de Benifallim, szybkie i baśniowe zjazdy do Relleu, żeby wjechać na Tudons od strony Benidormu i potem jeszcze raz przez Puerto de Ares do domu. Znowu dużo wiatru i ciężkiej pracy, prawie 200 kilometrów, w większości samotnej jazdy. W środę zasłużony odpoczynek i wycieczka do Calpe na zachwalaną rybę miecz, która okazała się być naprawdę smaczna.

Na trzeci i ostatni mikrocykl zostały 4 dni i nie omieszkałem ich wykorzystać w pełni. We czwartek interwałowy trening z trzykrotnym pokonywaniem Col de Rates – trening, który odcisnął najmocniejsze piętno ze wszystkich. Nogi pulsowały do wieczora... W piątek wybraliśmy się większą, 5 osobową, ekipą na Tudons, tak żeby pokonać cały podjazd od strony Benidormu. Początek z wiatrem, szybko, po zmianach i, jak się już tak rozpędziliśmy to mocno było do końca i całą trasę pokonaliśmy z średnią blisko 31 km/h, a było ponad 130 kilometrów i 2250 metrów w pionie. Niektórzy się przeciągnęli dość mocno :) Z przełęczy Tudons można jeszcze wjechać na Aitanę, gdzie jest baza wojskowa. Można to jednak zrobić tylko na specjalne okazje, zwykle, gdy jest tam zorganizowana meta etapu Vuelty. Poza tymi specjalnymi okresami brama jest zamknięta i pilnowana przez wojsko. Nawet na dłuższy postój na przełęczy reagującego dość nerwowo.

W sobotę zaplanowaliśmy odwiedzić ostatni niewidziany fragment okolic, w których przebywaliśmy. Większym peletonem liczącym 10 osób pojechaliśmy urokliwą drogą wijącą się wąwozami na wschód od Ebo. Na koniec z Kubą zaliczyliśmy klika ścianek na drodze do Tollos i podjazd do Tarbeny z Castell di Castello. Wieczorem odbył się pożegnalny grill, gdyż nasze „sprzęty” w niedzielne popołudnie wybierały się w drogę powrotną. Niedzielny poranek można było jeszcze przeznaczyć na wczesny trening. Samotna, trzy godzinna, przejażdżka przez Serra di Bernia zakończyła moje treningi na Costa Blanca. Jak już pisałem, w sumie było ponad 1400km, około 50 godzin jazdy i 22 kilometry w pionie. Ale najważniejsze, że wszystko przy pięknej pogodzie i po super drogach!

Ostatni dzień lutego zszedł na podróż do domu. Stopem do Calpe, pociągiem do Alicante, autobusem na lotnisko i samolotem do Polski... brrr.

Zdjęcia z galerii Pauliny, Piotra i Subaru.

Tuesday, March 1, 2011

hola!

To słowo przez ostatnie dwa tygodnie miałem okazję usłyszeć wielokrotnie. Wybrzeże Costa Blanca w Hiszpanii, okolice Calpe - kolarski raj zimową porą za ziemi!

Piękna pogoda, wyśmienite drogi, długie podjazdy, super towarzystwo, czyli wszystko co potrzeba, żeby dobrze przygotować się do zbliżającego się sezonu. A z punktu widzenia przygotowań było naprawdę wyśmienicie - w okolicach 50 godzin treningowych, ponad 1400 kilometrów pięknych dróg i jakieś 22 kilometry w pionie. Żyć, nie umierać.

Odwiedzonych wiele miejscówek wykorzystywanych podczas Vuelty, kilka naprawdę mocnych treningów, wiatry, zjazdy, znikomy ruch samochodowy - naprawdę pięknie. Nic dziwnego, że i sporo grup zawodowych obiera Calpe jako swoje centrum zimowe.

Tylko wysiadając z samolotu z powrotem w polskie chłody jakoś smutno...