Tuesday, June 9, 2009

pierwsze wieści z Bormio

Dzień pierwszy (6 czerwca)

Jako, że czekała nas długa droga naszą wyprawę zaczynamy już w piątek wieczór. Podróż mija całkiem sprawnie i bez żadnych przykrych niespodzianek. Na koniec fundujemy sobie zwiedzanie Stelvio z okien samochodu... Bez dwóch zdań, trzeba było mieć nieprzeciętną wyobraźnię, żeby zbudować taką drogę – jest ona po prostu niesamowita. Wielokrotnie trzeba wrzucać „jedynkę”, żeby pokonywać kolejne serpentyny. Dodatkowo, akurat na nasz przyjazd pogoda trochę kaprysi, więc podróżuje się właściwie w chmurach. Miejscami wiatr popycha spływającą wodę po górę! A na szczycie jeszcze sporo śniegu. Ta przełęcz to na pewno punkt obowiązkowy wyjazdu. Bormio to urokliwa miejscowość, wąskie, strome, brukowane, boczne uliczki nadają jej bardzo specyficznego charakteru. Teraz już tylko czekamy na włoskie słońce.

Dzień drugi (7 czerwca)

Pada... Wszystko w chmurach, może i dało by się jechać, bo znowu nie leje, ale nie byłoby to na pewno przyjemne. Czekamy, aż coś się zmieni. Spacer po Bormio celem odszukania jakiegoś darmowego hot spota niestety nie zakończył się sukcesem, trzeba będzie zabulić za dostęp do sieci... Nie ma to jak nowoczesna Europa.

Ha, i wyszło słońce, także dzisiaj zrobiliśmy dwie przejażdżki. Najpierw, jeszcze trochę po mokrej drodze, zaatakowaliśmy podjazd na przełęcz Gavia. Jechało się bardzo fajnie, ale od 2300 m n.p.m. na drodze pojawił się śnieg! Dało się jechać, więc będąc już w sumie blisko szczytu postanowiliśmy jechać dalej. Okazało się, że pomysł nie był najmądrzejszy. Gdy do szczytu zostało jeszcze około 4 kilometry łagodnego trawersu, będąc ponad 2500 m n.p.m. napotkaliśmy jadący z góry pług śnieżny... Zrobił się mały zator, motocykliści wkopywali się w śnieg, a droga po przejechaniu pługu nie specjalnie nadawała się do dalszej jazdy szosówką, bo o ile wcześniej były „elegancko” wyżłobione ślady od kół to dalej całą drogę pokrywała lekko rozbabrana, cienka warstwa śniegu. Nie było sensu dalej się pchać... i tak zjazd w dół był lekkim hardcorem.

Po obiedzie niebo całkiem się przetarło, więc wybraliśmy się na jeden z najbliższych podjazdów o tajemniczej nazwie Bormio 2000. Jest to podjazd pod stację narciarską znajdującą się prawie na 2000 m n.p.m.. Podsumowując, dzień jak najbardziej udany. Około 90 km i 2,5 km przewyższeń. Trzymamy kciuki za słońce.

Dzień trzeci (8 czerwca)

Niestety rano znów pogoda pod psem. Zdecydowaliśmy się podjechać autem do Livigno, gdzie jest strefa bezcłowa. Po drodze zaliczyliśmy przełęcz Foscagno, na która na pewno wybierzemy się jeszcze normalnie, czyli rowerem. Samo Livigno to nic specjalnego, opłacało się na pewno zatankować, bo paliwo tańsze niż w Polsce. Przy wyjeździe celnik szwajcarski przywitał nas po polsku – „Dzień dobry”, apotem zapytał „Wie vielen Flaschen?”... I tak spoko, bo mieliśmy tylko dwa wina, a gorzej by było gdyby pytał o dokumenty, gdyż akurat wszystkie zostawiłem w hotelu :P Na koniec jeszcze przejazd przez drogę otoczoną ścianami ze śniegu i z powrotem pojechaliśmy przez Tirano, skąd do Bormio jedzie się prawie cały czas tunelami.

Na miejscu powitało nas słoneczko, więc po szybkim obiadku wybraliśmy się na krótką przejażdżkę. Najpierw na około 1700 m n.p.m. do stacji narciarskiej Forte di Oga, a potem ponownie na Bormio 2000. W sumie trochę ponad 40 km i prawie 1400 m przewyższeń.

No comments: