Tuesday, December 29, 2015

ojala nos vaya asi

Tak! Oby przyszły rok był tylko lepszy!

Pierwsze Święta Bożego Narodzenia w Hiszpanii minęły nam bardzo miło. Na zakończenie zaliczyliśmy wycieczkę po Interior przez Fuente de la Piedra, Estepe do Moron de la Frontera.

Tam ostatnie w tym roku, bardzo przyjemne i udane dla nas zawody Trofeo del Gallo. Dorotka ponownie zgarnęła kurczaka :). Ja przynajmniej zaliczyłem sesję zdjęciową próbując sił w szarzy.

Galeria świąteczna jest tutaj.

Wednesday, December 23, 2015

dwie nocki

Koniec kolarskiego roku w Hiszpanii to tradycyjne wyścigi typu el pavo, czyli zawody,w których dla zwycięzcy czeka indyk. Dorotka zgarnęła jednego na podjeździe do miejscowości Competa podczas imprezy organizowanej przez klub z Velez.

Wigilie, tutaj noche buena, i Sylwestra - noche vieja - rozdzieli nam jeszcze ostatni w tym roku ścig w Moron de la Frontera.

Oby przyszły był tylko lepszy, a czas świąteczny przeminął w radosnej i rodzinnej atmosferze. Espero que os lo paséis la bomba ;)

Friday, November 6, 2015

polska złota jesień

Mieliśmy dużo szczęścia. Trafiliśmy akurat na najładniejsza dla wielu porę roku w Polsce. Spod samiuśkich Tater, aż po opolskie ziemie ciągnęły się lasy mieniące się żółcią, czerwienią i złotem.

Zaczęliśmy od Krakowa, gdzie korzystając z zaproszenia Agnieszki, byliśmy na gali finałowej Screen&Sound Fest. Potem przyszła pora na wizytę w górach. Odwiedziliśmy rocznicowo Wiktorówki, a następnego dnia, koniec końców, wylądowaliśmy przy Czarnym Stawie pod Rysami. W Tatrach złota jesień przyprószona była dodatkowo białym puchem, co potęgowało jej urok.

Kolejne dni upłynęły na rodzinnych wizytach w Nysie. Na Wszystkich Świętych znów byliśmy w Krakowie, gdzie oprócz czasu zadumy na cmentarzu Rakowickim znalazł się też czas na odwiedziny muzeum Manggha i spacer po starym mieście.

Na zakończenie znów było muzycznie. Na zaproszenie doktora Korkosza byliśmy na Zaduszkach Jazzowych w wielickiej kopalni.

Thursday, October 22, 2015

szczęśliwa trzynastka

Być może powinna być 31-ka, aczkolwiek obie cyferki przeplatały się nawzajem podczas ostatniego, ciut dłuższego dla nas, weekendu. Urodzinowy czwartek, pomimo że pracujący, został uczczony wczesnym wieczorem szybką czasówką na Fuente de la Reina i zajadaniem się później kilkoma rodzajami tortów przygotowanymi przez Dodusia.

W piątkowy poranek udaliśmy się do naszej ulubionej Grazalemy. Zaliczywszy po drodze wizytę w serwisie Makinon Bikes i krótką przejażdżkę wzdłuż jeziora koło Zahara de la Sierra dotarliśmy mniej więcej na obiad.

Sobotni poranek powitał nas jeszcze słońcem. Pozostało tylko zaciskać kciuki, żeby udało nam się zdążyć zakończyć zawody organizowane przez klub z Grazalemy przed zapowiadanymi ulewami. A same zawody należą do wąskiej grupy tych, w których, od naszego przyjazdu, bierzemy udział co roku. Czyli tym razem już po raz trzeci. Jak do tej pory był to też najbardziej udany dla nas start, gdyż oboje wygraliśmy w naszych kategoriach, a mi dodatkowo udało się być 2-gim w generalce. Szczęście nie opuściło mnie do końca. Padać zaczęło, gdy postawiłem stopę na parkingu przed hotelem... Na Dodusia troszkę pokropiło, ale i tak niewiele, w porównaniu z tym co było później.

Chwilowo tropikalne ulewy miały jednak też swój urok. Feria barw i kolorów stwarzały super warunki fotograficzne. Niedzielę spędziliśmy więc na eksploracji dotąd niewidzianych miejsc w okolicy. Byliśmy w rzymskich ruinach Ancipino, Setenil - miasteczku przyklejonym do skały i na koniec w Ardales, reklamowanego teraz jako brama do Camenito del Rey.

A teraz wciskamy przycisk reset. Na kilka dni jedziemy do Polski - bez rowerów :P.

I zapomniałem. Nasz hotelowy pokój to 13-tka.


Tuesday, September 29, 2015

La Calahorra i hiszpańskie Alp d'Huez

"Almeria II" doszła do skutku, tym razem było dużo bardziej intensywnie. Właściwie to almeryjską ziemie bardziej poczuliśmy fizycznie, niż ją podziwialiśmy kulturowo. Wszakże kultury też nie zabrakło. Odcinek taki trzeba przypisać jednak prowincji Granada i miejscowości La Calahorra, gdzie spędziliśmy dwie weekendowe noce.

La Calahorra znana jest głównie z zamku, którego zdjęcia na tle ośnieżonych gór Sierra Nevada można spotkać w wielu miejscach rozsianych wokół tego pasma górskiego. Wydaje się jednak, że mało kto wie, gdzie ów zamek się rzeczywiście znajduje. Łatwo go przeoczyć pędząc autostrada łączącą Almerię i Guadix. Forteca jest jednak unikatowa, a do tego bardzo fotogeniczna. Co dziwne regularne zwiedzanie odbywa się tylko we środy... My mieliśmy szczęście, bo w sobotnie około południe zamek odwiedzała grupa ludzi, którzy przybyli do La Calahorry na wesele. Z zewnątrz budowla wygląda na użytek czysto militarny, w środku jednak znajduje się renesansowych dziedziniec podobny do tego na Wawelu. Zamek jest teraz własnością prywatną, kupiony został przez któregoś z hiszpańskich arystokratów, aby ochronić go przed wywozem do Stanów.

Na niedzielny dzień zaplanowaliśmy start w zawodach ze startem z Gergal w Almerii z trasa po Sierra de las Filabres. Tylko 3 podjazdy, tylko 116 kilometrów, a w tym prawie 3km przewyższenia. Bylo co jechać. Niestety, żeby liczyć się w ścisłej czołówce, trzeba też umieć zjeżdżać jak kamikaze. Trasa okraszona była podjazdem na Alto de Velefique, takie andaluzyjskie Alp d'Huez. Droga niczym waż wije się nawet dłużej niż w wersji francuskiej.

Na zakończenie odbyliśmy krótki spacer po centrum Almerii.

Wednesday, September 23, 2015

Almeria I

Po długiej przerwie w końcu mieliśmy okazje na krotki wypoczynek. Okazja była super, bo urodzinowa. Także i sam wypoczynek, choć bardzo aktywny, udał się wyśmienicie.


Najpierw dwa dni byliśmy w miejscowości Berja u wrót La Alpujarra almeriense w urokliwym hotelu w samym środku miasta. Miasteczko jest małe, wiec można je obejść spokojnie w jeden dzień. Pozostały czas wykorzystaliśmy na eksploracje okolicznych szos. Odwiedziliśmy mi.in. znane już nam Haza del Lino.

W sobotę zawitaliśmy do stolicy prowincji. Centrum Almerii bardzo ładne, choć też bardzo nieduże. Na pewno potrzebują jeszcze czasu, żeby miasto mogło bardziej rozkwitnąć turystycznie. Już samo przejście na Alcazabe lub Murallas de San Cristobal wiąże się z odwiedzeniem mniej "ciekawych" uliczek miasta, a część wykopalisk w samej Alcazabie zostało zasypanych z powrotem z powodu braku funduszy. Mimo wszystko, to co mają do zaoferowania pozwala z całą pewnością polecić taka wyprawę.

W końcu w niedziele, mieliśmy trochę ścigania na Green Tour Koppert. Podczas trzech tramo libre zawitaliśmy ponownie do miasteczka Berja, odwiedziliśmy Mirador del Vicar znany nam z pewnego sylwestra i zakosztowaliśmy szaleńczego sprintu w El Ejido..

Po najbliższym weekendzie będzie "Almeria II" jeśli tylko pokonamy przeciwności ;).


Monday, September 7, 2015

ciągle pada

Ha ha! No prawie. Dziś mamy chyba pierwszy prawdziwie deszczowy dzień (a może tylko poranek) od polskich wyborów na prezydenta. Kiedy to było...? Ale w sumie mamy szczęście, bo gdyby wczorajsze burzowe prognozy się sprawdziły małe zawody organizowane w miejscowości Nerja nie zależałyby do najprzyjemniejszych. Zawody małe, bo właściwie składały się z dojazdu do podjazdu, 11km pod górę i powrotu na paelle. Podjazd akurat nie taki jak lubię. Rampas duras poprzeplatane falso piano. Dla mnie 4 miejsce w kategorii i 7 open, Dorotka zwycięża wśród dziewczyn.

Tydzień wcześniej podobnie krótko, ale zgoła inaczej. Odwiedziliśmy już stare śmieci. W Algeciras, koło portu, odbywało się kryterium po 2km pętli. 20 okrążeń w niespełna godzinę... Trening perfekcyjny po okresie bez cotygodniowego ścigania.

A w domu, ostatnio oprócz kucharzenia co raz więcej bawimy się w ogrodników.


Wednesday, August 26, 2015

la vuelta

Hiszpańską Vuelte rozpoczęliśmy w Sierra Nevada na podjeździe na Hazallanas, na tradycyjnych już zawodach organizowanych w Guejar Sierra. Mimo najlżejszego przełożenia, jakie w życiu miałem na szosie podjazd pokonywałem zygzakami. Chyba za mocno na początku i pomimo prowadzenia gdzieś do połowy, potem ciężko się oddychało i skończyło się na 3-cim miejscu. Po zawodach mieliśmy pierwotnie jechać do Marbelli na czasówkę drużynową, ale koniec końców skończyliśmy w Pradollano wdychając górskie powietrze :)

Prawdziwa Vuelta rozpoczęła się więc dla nas w niedzielę w Alhaurin de la Torre, które było miejscem startu drugiego etapu. Dorotka prawie kupiła rower Pozzovio, zrobiliśmy trochę fotek i pojechaliśmy do Pizzary, żeby jeszcze raz zobaczyć przejeżdżający peleton. Na wizytę w El Chorro było za późno, gdyż wieczorem Dorotka miała prywatną wizytę lekarską połączoną z kolacją.

Dużo słońca podczas weekendu nie podziałało na mnie najlepiej, gdyż w poniedziałek ledwo zwlekłem się z łóżka. Kłopoty żołądkowe... Sił wystarczyło tylko na to, żeby zjechać kawałek i zobaczyć jak peleton będzie jechał przez Malagę. Ani na Reine, ani na finisz już nie stykło.

Monday, August 10, 2015

pod górę

Czas wakacji i tropikalnych upałów to też czas rożnych, krótkich zawodów, które w skrócie można opisać jako naparzanie pod gorę :)

W ostatnich tygodniach był wjazd na Fuente de la Reina, potem dni sportowe w Istan pod Marbella i ostatnio podjazd pod Canillas de Aceituno. Wszystkie trudne, z szybkim dojazdem do właściwego podjazdu w tłoku i ogniem od początku. Nasza kolekcja trofeów rozrosła się o kilka kolejnych. Cały czas trzeba się uczyć. Taki podjazd na Istan na przykład, zwycięzca pokonał z średnią 35 km/h. Nie będąc na czele peletonu od początku bardzo ciężko jest potem gonić.

A bardziej wakacyjnie, razem z odwiedzającymi nas teraz rodzicami odwiedziliśmy Camino del Rey.

Wednesday, July 15, 2015

Cordoba

Tym razem liczba 44 miała dość prozaiczne znaczenie. Było to maksimum, jakie widzieliśmy na termometrze w centrum Cordoby w niedzielne popołudnie. Gorąco, ale dzięki wietrzykowi i suchemu powietrzu aura była dość komfortowa. Do Cordoby wybraliśmy się przy okazji pierwszej edycji zawodów - Aguila Ciclodeportiva - Puertos de Sierra Morrena i temperatura mogła budzić pewne obawy, niemniej jednak poranki w "ciemnych górach" były bardzo przyjemne i nie można było narzekać na pogodę. Chyba już jesteśmy bardziej odporni na wysokie temperatury niż rodowici tubylcy :)

Sama Cordoba naprawdę godna polecenia. Jeśli chce się zobaczyć coś innego, oryginalnego i posiadającego swój niepowtarzalny klimat jest to punkt obowiązkowy. My na pewno jeszcze tam zawitamy, żeby pospacerować nocą. A teraz zostawiam tylko link do galerii.

Wrócimy tez na pewno na kolejna edycje zawodów. 100 km trasa z niespełna 2000 m przewyższenia po Sierra Morena była zarówno bardzo wymagająca, emocjonująca, jak i ciekawa krajobrazowo. Wygrał były wicemistrz świata masters Juan Luque a Dorota zwyciężyła wśród dziewczyn budząc respekt wśród starszych mastersów popisując się umiejętnościami zjazdowymi. A ja muszę owe potrenować, bo poniesione tak starty wymagają potem wiele wysiłku. Niemniej jednak wyjazd mega udany!

Wednesday, July 1, 2015

sorpresas

Tym razem chyba nie mogę powiedzieć, ze niespodzianki były niemile. Jak to niespodzianki, niektóre były naprawdę niespodziewane i spowodowały trochę kłopotów i trudności, ale koniec końców wszystko trzeba zapisać na plus.

W ubiegły weekend zaliczyliśmy kolejna edycje Sierra Nevada Limite i wyjazdu na Velete. W końcu udało się też wyrwać na ciut dłuższy, bo 4 dniowy, weekend i odetchnąć pełną piersią przed miesiącem wypuszczania na produkcje wszystkich naszych systemów, na którymi pracowaliśmy ostatnie miesiące.

Niespodzianki? Zaczęło się od startu wyścigu sobotniego. Chyba wszyscy przypuszczali, że podobnie jak w poprzedniej edycji po długim, kontrolowanym zjeździe z Pradollano do Granady nastąpi chwilowe zatrzymanie na pozbycie się zbędnych ubrań, a tu nie. Przejechaliśmy przez strefę "guardaropa" i bez postoju zaczęła się zabawa. Dla tych, którzy na zjazd potrzebowali "cieplejszych" rzeczy zabawa właściwie mogła się skończyć... Na szczęście zamiast jesiennej kurtki zabrałem tylko wiatrówkę, która bez problemu mieści się w kieszonce., wiec tym razem udało mi się zacząć wyścig zgodnie z planem razem z czołówką peletonu.

Druga niespodzianka nastąpiła już chwile potem. Na początek zawodów jest podjazd na El Purche. Taki jakich nie lubię, strome ścianki poprzetykane chwilowymi wypłaszczeniami. Od początku jechało mi się beznadziejnie, tak jakbym miał za ciężkie przełożenia. No własnie. Po wszystkim okazało się, że ostatnia wizyta u mechanika, żeby zamienić kasetę z 11-23 na 12-25 skończyła się tym, że wróciłem do domu z tą sama kasetą... Dlatego też droga na Hotel Duque nie należała do najłatwiejszych. Znów około 20% fragmenty dały w kość na tyle, że na ostatnie 7 km "normalnego" podjazdu do Pradollano nogi miałem betonowe. Skończyło się na 4-tym miejscu, ale tylko z niespełna minutową stratą do pierwszego zawodnika startującego w dwudniówce.

Na niedziele czekała na nas Veleta. Podczas sobotniej dekoracji i obiadu wydawało się, że nie wjedziemy zbyt wysoko, bo mocno wiało i mimo jeszcze czwartkowych prognoz zwiastujących dobra pogodę na ponad 2500m n.p.m. wjazd pod sam szczyt Velety wydawał się mało prawdopodobny. A tu... niespodzianka. Trzeba było odrabiać straty, wiec od początku starałem się jechać równo i mocno, dyktując tempo przez długi czas. Gdy minęliśmy bufet spodziewałem się zobaczyć znak oznajmiający 10 kilometrów do mety, ale zamiast tego napotkaliśmy znak informujący, że jesteśmy gdzieś w połowie i że do mety 20 km. Jedziemy na sam szczyt.

Ostatni kilometr praktycznie po kamieniach, ale udało się. Dojechałem trzeci, po zawodowcu z Chile, który w zawodach brał udział towarzysko i koledze startującemu tylko w niedziele. Do zawodnika, który był przede mną w klasyfikacji nadrobiłem około 10 minut. To był podjazd jaki mi pasuje! A do 3300m n.p.m. brakowało kilkunastu metrów.

Ostatnia niespodzianka była nagroda. Mamy mieć zapas gazpacho na cale lato :) Zwycięzcy zainkasowali swoja wagę w andaluzyjskim przysmaku od Solfrio.

Dorotka tym razem nie była do końca zadowolona, gdyż skończyła druga w klasyfikacji. Powinno być więcej dni startowych, w poniedziałek, gdy trzeba było wracać już do domu nogę miała najlepsza.


Tuesday, June 9, 2015

campeonatos y huelga ciclista

Weekend wyścigowy. Nie wszystko wyszło, tak jak zakładaliśmy, ale od wczoraj odpoczywamy, bo są ku temu przyczyny.

Czasówka

W piątek, w pierwszy dzień mistrzostw Andaluzji, odbyła się indywidualna jazda na czas. Tak naprawdę było to coś bardziej w rodzaju prologu, gdyż trasa liczyła około 7.5 kilometra, a w dodatku nie należała do najłatwiejszych technicznie. Dość powiedzieć, ze wśród wszystkich niespełna 200 startujących osób około 60 odnotowało czasy miedzy 10 a 11 minut. Także i ja. Dwójce zawodników elity udało się zejść nieznacznie poniżej 10 minut. Mi wystarczyło "tylko" na 12 miejsce w masters 30, ale sumując wszystkie ronda, 2 odcinki po kostce, ciasne zakręty o 90 stopni trzeba być zadowolonym. Następnym razem trzeba się lepiej rozgrzać. Dorotka powinna otrzymać koszulkę mistrza Andaluzji, ale z powodu nieścisłego regulaminu, wygrała tylko zawody nie zostając mistrzynią.

Start wspólny

Trzy pętle dające około 95 km z średnią pod 42 km/h z krótkimi górkami sumującymi się do prawie 1000m przewyższenia... Wyścig elity był szybszy tylko o 0.3 km/h. Zawody ukończyła trochę ponad polowa stu osobowej stawki. Po wymuszonym zatrzymaniu po kraksie na pierwszym kółko miałem dużo gonienia, potem skurcze, ale jakoś w kolumnie aut technicznych udało się dojechać z lekką stratą do peletonu. Dorota skończyła trzecia wśród dziewczyn.

Nasza mała galeria.

Aguantacerros

Na deser został nam niedzielny maraton ze organizowany w miejscowości Montilla. Ciężka trasa, najeżona licznymi, większymi i mniejszymi górkami wymagałaby zapewne nie lada wysiłku, tym bardziej, ze miejscami słupki rtęci pokazywały ponad 40 stopni. Święto popsuła jednak policja, która pomimo ustaleń kilka razy zatrzymywała wyścig i nie pozwalała na rozciągnięcie się peletonu na dłuższy czas. Tak że, zawody mimo ze super zorganizowany pozostawiły u wszystkich niesmak.

Skończyło się małym strajkiem i masą krytyczną na mecie. Szkoda... Szacunek należy się organizatorom. My mamy tylko nadzieje, ze ostatnie przeboje nie spowodują znikania kolejnych zawodów z kalendarza.

Na pocieszenie była pokaźna wyżerka z możliwością spróbowania lokalnych słodkości i napojów oraz losowanie nagród, podczas którego chyba każdy coś dostał. Zaplanowane puchary za wyniki indywidualne zostały rozdzielone pomiędzy najliczniejsze drużyny i panie startujące w zawodach.



Wednesday, June 3, 2015

subbeticas turisticas

W tym roku mamy do czynienia z jakimś fatum. Co rusz odwoływane są lub przerywane różne zawody. Tym razem pech chciał, że trafiło na jedne z tych, na które cieszyłem się najbardziej - Vuelta a las Subbeticas... Rok temu, wszystko perfekt, jak w szwajcarskim zegarku, a teraz na 3 dni przed zawodami okazało się, że "władze" nie wydały zgody i całe starania organizatorów, plany wielu (nawet pół-zawodowych) ekip i zawodników obróciły się w pył. Trudne to jest do zrozumienia. Polityczna zawierucha, związana z wyborami w Andaluzji, chyba przekłada się też na, wydawać by się mogło, całkowicie niezależne sfery życiowe. Lo siento mucho :(

Mieliśmy już zarezerwowany nocleg, więc mimo wszystko odwiedziliśmy Sierra de las Subbeticas. Opłacało się, bo oprócz fajnych treningów, zobaczyliśmy parę ciekawych miejsc na Ruta del Califato z niezwykle urokliwym Zuheros na czele. Powstała nawet mała galeria.

A z pechowych wydarzeń dni poprzednich. 2 tygodnie temu miałem wziąć udział w pierwszych swoich zawodach MTB w Hiszpanii. Co prawda ogórkowych, bo "organizowanych" w parku technologicznym. "Organizowanych", bo zajmowała się tym niby profesjonalna firma, ale nawet nie potrafili oznaczyć dobrze niespełna 20 kilometrowej trasy...

Ale nic to. Koniec pecha. Teraz musi być dobrze. Zaczynamy na nowo w weekend mistrzostwami Andaluzji i maratonem w miejscowości Montilla.

Thursday, May 14, 2015

pechowa trzynastka

Poprzednio wspominałem o pracy, a ostatnio było jeszcze lepiej. Z wersją 0.13 wyrzuciliśmy do kosza jakieś 6 miesięcy pracy i teoretycznie zaczęliśmy od początku. Ma być prościej i mniej skomplikowanie, ale wyjdzie wiadomo jak, gdy teraz zamiast szlifować i optymalizować rozwiązujemy podstawowe problemy. Ale... Praca pracą, a życie życiem.

Na kolarskim podwórku pierwsze podium w tym roku. Co prawda na bardzo kameralnej czasówce w Jimena de la Frontera, ale z czasem lepszym niż w ubiegłym roku. W zeszły weekend byliśmy w Alfarnate, na jednych z corocznie najfajniejszych zawodów, w jakich tutaj mi mamy przyjemność brać udział. Do podium zabrakło niewiele, 7-me miejsce open i 4-te w Masters 30.

Wspomnę jeszcze, ze we środę na Giro wygrał Polanc, z którym raz miałem okazje jechać na jednych zawodach. Przed naszym wyjazdem do Hiszpanii wygrał on Mini Czech Cycling Tour.

Friday, April 24, 2015

teraz z górki

Ostatnio doświadczaliśmy wiele wzlotów i upadków. Pomysł na dom, który teraz jeszcze musi stać się prawdziwym domem, był na granicy całkowitego porzucenia. Ile może zmienić wydająca się nic nieznacząca wyprowadzka poprzednich właścicieli? Dużo. Ale to już za nami. Przed nami jeszcze ogrom pracy, żeby poczuć się jak w domu. Ogrom przede wszystkim mentalny.

Doprowadzenie wszystkich urzędowych spraw do końca to też nie lada gratka. Podatki, druczki, rejestry, niekompetencja bankowców... ale, chyba zostało tylko odebrać podstemplowana umowę notarialna.

W pracy mam teraz chyba jeden z najgorzej zarządzanych projektów jakie w życiu widziałem. Wykonaną pracą mogliśmy już obsłużyć co najmniej kilka aplikacji.

Z czterech wyścigów jakie miałem zaliczyć w ostatnim czasie w zasadzie udał się tylko jeden. Wyścig na La Reina przeniesiono na lipiec, potem spóźniliśmy się na wielkanocna czasówkę w Cartamie... W końcu z ostatniego weekendu, który miał być wypełniony wyścigowym relaksem, w sobotę udało się wystartować w maratonie w La Zubia pod Granada z finiszem na Cumbres  Verdes, ale za to już niedzielna La Patacabra została przerwana w połowie z powodu niedociągnięć organizacyjnych...

Trzeba patrzeć w przyszłość. Przynajmniej widoki mamy świetlane.



Tuesday, March 10, 2015

comenzó la temporada 2015

W tym roku bardzo wcześnie jak dla mnie rozpoczął się sezon zmagań kolarskich. Ostatnimi laty przełom lutego i marca przeznaczony był co najwyżej na obozy treningowe i początek budowania formy na rowerze po zimowej "przerwie".

Tak naprawdę zaczęło się od Vuetla a Andalucia. Spektakularne dwa finisze pod gorę z rywalizacją między Contadorem i Froomem,a potem finisz wyścigu w Alhaurin de la Torre, który oglądaliśmy na żywo.

A już w ostatni dzień lutego, w Dzień Andaluzji, odbyły się pierwsze zawody z cyklu Masters. Zaczęło się od razu z grubej rury wjazdem na Ermite w Cabrze, zawodami bliźniaczymi do tych, w których braliśmy udział we wrześniu zeszłego roku. Na starcie tłum zawodników, także w 200 osobowym peletonie nie było mi łatwo znaleźć dobre miejsce. Podjazd do prawdziwego podjazdu zbyt łatwy, żeby zrobić większą selekcje i tak, wpadając w wąską drogę wiodącą na szczyt, zaczynało się od razu z lekka stratą do czołówki. Niemniej jednak jeszcze dużo trzeba potrenować. Skończyło się na 17 miejscu open. Dorotka mimo początków kłopotów zdrowotnych druga, wiec przywieźliśmy pierwsze trofeum na nowy rok.

W niedzielę byliśmy w Motril. Jeszcze więcej ludzi. Około 60 kilometrowa trasa wydawała się składać z dwóch podjazdów. Pierwszy jednak był to typowy blat podjazd, także budzik oscylował miedzy 40 a 50... O tym, ze jechaliśmy do góry można się było przekonać później, gdy do finałowego podjazdu wiódł krety i niebezpieczny zjazd. Niestety, trzeba się uczyć. Na zjeździe grupa się rozciągnęła na tyle, ze straciłem kontakt z czołówką. Podjazd na Alto del Conjuro był małą czasówką. Skończyło się na 50-tym miejscu open z 3:19 min. stratą do zwycięzcy. I muszę, w końcu, przygotować rower do sezonu. Powiedzieć tylko, ze na 56.5 km trasie z około 1200 m przewyższenia średnia prędkość zwycięzcy według oficjalnego pomiaru wyniosła ponad 36.5 km/h. Dorotka wcieliła się w role fotoreportera.

Korzystając z dnia wpadliśmy jeszcze do Torre del Mar, gdzie miał być festiwal lokalnego sera. Jednak jakiś biedny taki był, także po spacerze po plaży wróciliśmy do domu na zasłużoną, domową pizze.

Friday, February 20, 2015

barcelona

Chyba stary się robię... Od ostatniej wizyty w Barcelonie, jeszcze w czasach liceum, minęło dobre 14 lat. Kupa czasu. Ale nic, jakoś nadal całkiem żwawo się poruszam, choć może nie na piechotę ;)

Jak ostatnim razem do Barcelony wpadliśmy chyba ze 2 razy na kilka godzin to teraz mieszkaliśmy w samym centrum i była okazja przyjrzeć się miastu z bliska. Jeszcze w samolocie zapoznaliśmy się z historia powstania dzielnicy L'Eixample, gdyż akurat gazeta linii vueling traktowała o Barcelonie. Trzeba przyznać, ze urbanistycznie centrum miasta jest pomyślane bardzo dobrze, budowane już ponad 100 lat temu ulice są zaprojektowane tak, ze obsługują współczesny ruch. Z perspektywy pieszego turysty spacery potrafią być za to irytujące, gdy do przejść dla pieszych trzeba podchodzić po oktagonalnym kształcie bloków. Metro za to śmiga bardzo dobrze.

Samo miasto nie wywarło na nas jakiegoś oszałamiającego wrażenia. Nie wiem, może widzieliśmy już zbyt wiele pięknych miejsc... Aczkolwiek zobaczyliśmy też większość tego co Barcelona ma do zaoferowania. Począwszy od starego miasta, z wąskimi uliczkami, pełnego teraz sklepów prowadzonych przez chińczyków i hindusów, poprzez park cytadela, CaixaForum, Montjiuc, Sagrada Famila, muzeum Picassa, kamienice Gaudiego, aż do parku Guell. Niestety nie udało się zobaczyć pokazu fontann, gdyż są one teraz w remoncie, podobnie z reszta jak kolejka na Montjuic. Ponoć luty to martwy sezon - ale i tak kolejki do turystycznych atrakcji dość sporawe.

Przy fontannach wyczekaliśmy się trochę. Tablica informująca o remoncie jest tylko do katalońsku (i tak pismo jeszcze jesteśmy w stanie zrozumieć) i do tego umieszczona tak, że widać ja tylko z autobusu jadącego po Plaza Espana.

Z ciekawszych rzeczy to w CaixaForum była wystawa z okazji 25 lecia Pixara. Za pierwszym razem nie miałem okazji być też w środku bazyliki Sagrada Famila. Robi ona wrażenie, choć z drugiej strony to teraz trochę taka biblijna jaskinia zbójców. Po raz kolejny na następny raz pozostaje wizyta na Camp Nou.

Lądując już w domu, podobnie jak podróżując pociągiem z lotniska El Prat do centrum Barcelony, cieszyliśmy się że mieszkamy w Maladze. Teraz pora na realizacje kolejnych postanowień noworocznych.

Wednesday, January 28, 2015

lords on the boards

Nasze pierwsze noworoczne postanowienie udało się już spełnić, a nawet, zależy jak liczyć, udało się to zrobić od dwóch do pewnie około setki razy. Po dwóch latach przerwy znów pojawiliśmy się na stoku narciarskim.

Teraz taka opcja istnieje tylko w Sierra Nevada, więc po raz pierwszy zawitaliśmy do Pradollano w celu, w jakim zostało ono stworzone. Słońce i śnieg. Za drugim razem należy dodać jeszcze wiatr, ale i tak poszczęściło nam się, gdyż między naszymi dwoma eskapadami pogoda była gorsza i spadło sporo śniegu.

Dla mnie był to pierwszy raz w stacji tego typu. Duża ilość wyciągów i niezliczona ilość tras, także tłum ludków, który tam przyjeżdża jakoś znika na ogromnej przestrzeni. Kolejki do wyciągów w godzinach szczytu nie są dłuższe niż kilka minut. W ten weekend, pewnie z powodu większej ilości śniegu, która otwiera więcej możliwości dla nie-narciarzy, w górach było mnóstwo ludzi. Wyjazd z Pradollano zabrał nam więcej czasu, niż podjazd z Granady rowerem... Na stokach jednak nie było tego czuć.

Za pierwszym razem byliśmy w hotelu Nevasur, który chyba jest popularny wśród kolarzy. W gablotce można było znaleźć m.in. koszulkę mistrza świata Rui Costy i zdjęcie Ani Szafraniec z autografem.

Słońce i śnieg. Pięknie.

Galerie: 1 2

Friday, January 9, 2015

noworoczne postanowienia

Wczoraj rankiem na siłowni tak jakby dwa razy więcej ludzi niż normalnie. Chyba na razie wszyscy trzymają się swoich noworocznych postanowień. Jakie są nasze? Najważniejsze to chyba mieć trochę szczęścia i znaleźć coś do zamieszkania bardziej na swoim.

Święta w Polsce minęły bardzo szybko i bardzo przyjemnie. Okres noworoczny spędziliśmy już z powrotem, trochę w pracy, trochę na odpoczynku, bo ustawowych dni wolnych też tutaj nie brakuje. Zaliczyliśmy mini tydzień rowerowy. Piękna pogoda pozwoliła na zrobienie około 500km między sylwestrem a świętem trzech króli. Oprócz tego zasmakowaliśmy trochę tradycji hiszpańskich. Tutaj dużo huczniej obchodzi się 6 stycznia. Świętuje się właściwie w wigilię święta, kiedy to odbywają się pochody Cabalgata. Na nas i tak największe wrażenie wywarły dekoracje świąteczne w Maladze.

Na święta nie było za bardzo zimy. Teraz może trochę nadrobimy. Zobaczymy jak zima wyglądają stoki Sierra Nevada. Tym razem w praktyce.