Z jednej strony, żeby uniknąć gorącego słońca, bo w sumie to już tutaj jest lato, na weekendowy trening wyjeżdża się najpóźniej o 8.30. I faktycznie po 12-tej słońce grzeje sobie już bardzo mocno. Może tego nie czuć, bo wieje chłodny wiaterek, ale potem widać na naszych nieopalonych polskich ciałkach ;)
Z drugiej strony, już teraz słońce zachodzi koło 21-wszej, więc już dobrze wieczorową porą jest jak w środku dnia. A że na brak atrakcji w okolicy nie można narzekać na spanie nie ma czasu :)
Wczoraj z rozpędu wyszła mi ponad 200 kilometrowa wycieczka... Miało być z 50 mniej, ale pętelka po górkach się trochę wydłużyła. Na razie zaczynamy poznawać okolicę, ale jest wiele pięknych i nawet całkiem nowych dróg, po których aż miło sunąć. Zaraz pewnie wybierzemy się zobaczyć, gdzie w tym roku uderzy Vuelta. A kolarzy od metra...
A dzisiaj Dorotka zaliczyła pierwsze małe kompanie w morzu :) Trzeba było strawić trochę obiadku. Pierwszy test lokalnej knajpy. Przegląd mięs i butelka wina.