Wednesday, June 10, 2009

Mortirolo

Dzień czwarty (9 czerwca)

Kolejny dzień rozpoczyna się on standardowego, jak dotąd, scenariusza. Zachmurzone niebo i lekka mżawka... Standardowo, więc około południa powinna się zrobić pogoda. Do południa zatem wybraliśmy się na pieszą wędrówkę, zobaczyć okoliczne atrakcje. Stromym zboczem szybko wdrapaliśmy się ponad 300 metrów nad Bormio, gdzie rozpościerała się ładna panorama na miasto i okoliczne szczyty.

Dzisiaj przejaśniło się tylko na chwilę, więc nawet droga nie zdążyła specjalnie wyschnąć... Także mieliśmy dzień zbierania sił i ładowania akumulatorów na przyszłość. Po południu wybraliśmy się autem obejrzeć pobliskie jeziorka... no, tak mi się wydawało, że to będą jeziorka. Po pierwsze, rewelacyjny podjazd na Torri di Fraele na 1937 m n.p.m. pod dwie bliźniacze wieże wyglądające na dawne strażnice. Po drugie, robiąca wrażenie zapora na takiej wysokości i ogromne zalewisko. Postanowiliśmy wrócić jeszcze w to miejsce, gdy tylko pogoda będzie bardziej sprzyjająca.

Dzień piąty (10 czerwca)

Wczorajsza, wieczorna tęcza chyba była zwiastunem idącej poprawy pogody. Po nocnej ulewie, już rano nieśmiało zaczyna wyglądać słońce. Plan na dzisiaj Mortirolo.

Plan na dzisiaj wykonany... i już chyba tego nie będziemy powtarzać. Jak wyjechaliśmy na Mortirolo to tak naprawdę można było już wracać, mięsnie bolały jak nigdy. Podjazd jest bardzo ciężki, po początkowych trzech kilometrach, gdzie, w porównaniu z resztą tylko miejscami jest sztywno, przychodzi sześć kilometrów, na których średnia nachylenie na pięciuset metrach waha się od niespełna 11 do ponad 14%! Nie da się jechać w zbyt wysokim rytmie, bo szybko zaczyna brakować oddechu, jedyne wyjście to wolne, siłowe wtaczanie się na kolejne serpentyny. Potem się trochę „wypłaszcza” i ostatnie trzy kilometry straszą średnim 8-9% nachyleniem, ale naprawdę czuć różnicę w porównaniu z przebytą wcześniej drogą. Średnia prędkość na ponad 12 km wyszła nam trochę ponad 11 km/h... Miejscami jechało się 9 km/h... Męczarnie trochę wynagradza przecudny zjazd w kierunku Edolo.

Powrót zaplanowaliśmy przez Passo Gavia, pokonując ten podjazd tak jak najczęściej pojawia się on na Giro od strony Ponte di Legno. Na prawie 17,5 kilometrach jest do pokonania prawie 1400 metrów w górę. Kolejny raz przekonaliśmy się o fantazji Włochów. Droga szybko zwęża się na szerokość jednego samochodu i wiedzie ostro w górę. Niedaleko od szczytu przejeżdża się jeszcze przez dość ciemny tunel, w którym jedzie się cały czas pod górę, a nachylenie nie spada poniżej 10%. Na samej przełęczy, 2652 m n.p.m., leży jeszcze sporo śniegu, miejscami jedzie się między dwu metrowymi ścianami śniegu. Na koniec znany już nam zjazd do Bormio. Po przejechaniu odcinka jeżącego się od ostrych serpentyn, które wymagają praktycznie hamowania do zera, jest kilkukilometrowy fragment niespecjalnie krętej drogi, na której można się puścić spokojnie w dół. Dzisiaj pomimo mocno hamującego wiatru wznoszącego się od doliny na tym zjeździe było 80 km/h...

Dzisiejsza jazda to prawie 120 km i blisko 3300 metrów przewyższeń. Czuć to w nogach... Wieczorem jeszcze rozjażdżka masująca zmaltretowane kończyny.

No comments: