Tuesday, March 10, 2015

comenzó la temporada 2015

W tym roku bardzo wcześnie jak dla mnie rozpoczął się sezon zmagań kolarskich. Ostatnimi laty przełom lutego i marca przeznaczony był co najwyżej na obozy treningowe i początek budowania formy na rowerze po zimowej "przerwie".

Tak naprawdę zaczęło się od Vuetla a Andalucia. Spektakularne dwa finisze pod gorę z rywalizacją między Contadorem i Froomem,a potem finisz wyścigu w Alhaurin de la Torre, który oglądaliśmy na żywo.

A już w ostatni dzień lutego, w Dzień Andaluzji, odbyły się pierwsze zawody z cyklu Masters. Zaczęło się od razu z grubej rury wjazdem na Ermite w Cabrze, zawodami bliźniaczymi do tych, w których braliśmy udział we wrześniu zeszłego roku. Na starcie tłum zawodników, także w 200 osobowym peletonie nie było mi łatwo znaleźć dobre miejsce. Podjazd do prawdziwego podjazdu zbyt łatwy, żeby zrobić większą selekcje i tak, wpadając w wąską drogę wiodącą na szczyt, zaczynało się od razu z lekka stratą do czołówki. Niemniej jednak jeszcze dużo trzeba potrenować. Skończyło się na 17 miejscu open. Dorotka mimo początków kłopotów zdrowotnych druga, wiec przywieźliśmy pierwsze trofeum na nowy rok.

W niedzielę byliśmy w Motril. Jeszcze więcej ludzi. Około 60 kilometrowa trasa wydawała się składać z dwóch podjazdów. Pierwszy jednak był to typowy blat podjazd, także budzik oscylował miedzy 40 a 50... O tym, ze jechaliśmy do góry można się było przekonać później, gdy do finałowego podjazdu wiódł krety i niebezpieczny zjazd. Niestety, trzeba się uczyć. Na zjeździe grupa się rozciągnęła na tyle, ze straciłem kontakt z czołówką. Podjazd na Alto del Conjuro był małą czasówką. Skończyło się na 50-tym miejscu open z 3:19 min. stratą do zwycięzcy. I muszę, w końcu, przygotować rower do sezonu. Powiedzieć tylko, ze na 56.5 km trasie z około 1200 m przewyższenia średnia prędkość zwycięzcy według oficjalnego pomiaru wyniosła ponad 36.5 km/h. Dorotka wcieliła się w role fotoreportera.

Korzystając z dnia wpadliśmy jeszcze do Torre del Mar, gdzie miał być festiwal lokalnego sera. Jednak jakiś biedny taki był, także po spacerze po plaży wróciliśmy do domu na zasłużoną, domową pizze.