Friday, June 19, 2009

St. Moritz

Dzień trzynasty (18 czerwca)

Tomek chciał dzisiaj odpocząć psychicznie od roweru i zrobić parę sesji fotograficznych, więc ja wybrałem się w samotną wyprawę po alpejskich przełęczach. Zacząłem od Passo di Gavia od strony Bormio oczywiście. Tym razem przygody ze śniegiem nie stwarzały zagrożenia, gdyż świeciło piękne słońce. Podjazd poszedł w miarę lekko, choć parę stromizn wymagało zwiększonego wysiłku. Po szybkim minięciu przełęczy, znajdującej się na małym płaskowyżu, ostrożny zjazd krętą, wąską i stromą drogą w kierunku Ponte di Legno z przejazdem przez tunel w totalnych ciemnościach... Chcąc zaliczyć jakąś nową atrakcję z Ponte di Legno skierowałem się dalej na wschód, na najbliższą przełęcz o nazwie Passo del Tonale na 1883 m n.p.m.. Około 10 km podjazdu tranzytową, a więc nie za bardzo stromą drogą w prażącym słońcu. A Tonale to stacja narciarska, nawet jeszcze dziś można było oglądać ludzie w strojach narciarskich zmierzających na gondolkę wywożącą fanów białego szaleństwa na tyle wysoko, że poszusować się jeszcze da. Zapuszczać się dalej na wschód to byłaby już przesada, więc z Tonale pojechałem z powrotem w kierunku Ponte di Legno i dalej, aż do Monno, cały czas w dół przy przeciwnym wietrze. Z Monno zacząłem wspinaczkę na Mortirolo, znaną mi z wcześniejszych zjazdów drogą. Jak to z Mortirolo nie ma lekko, wyjazd z Monno i końcówka podjazdu wymagają włożenia naprawdę bardzo dużo siły. Z przełęczy ostry i niebezpieczny zjazd w kierunku Grosio – ręce bolały od hamowania... Z Grosio już nie daleko do Bormio, ale czekała jeszcze jedna trudność. O ile, jadąc z Bormio przełęcz Le Prese jest łagodnym podjazdem to od strony Grosio jest mocno sztywno, szczególnie na fragmencie, gdzie wyznaczono objazd robót drogowych dla pieszych i rowerzystów. Wysokość jaką normalnie nabiera się pokonując dwie długie serpentyny została zastąpiona jedną, ostrą, 18% ścianką. Także dzisiaj na 130 km ponad 3,5 km w pionie, stuknął też 1000 km przejechanych w Alpach.

Dzień czternasty (19 czerwca)

Ostatni pełny dzień pobytu zaplanowaliśmy przeznaczyć na wycieczkę do szwajcarskiego St. Moritz. Tam, w okolicy jest kilka fajnych przełęczy, więc jeśli pogoda się nie zepsuje będzie można którąś zaliczyć. A poza tym trzeba do końca wykorzystać strefę bezcłową w Livigno...

Zgodnie z planem odwiedziliśmy St. Moritz. Na miejscu, jak przepowiadano, przelotny deszcz, więc dodatkowych przełęczy nie zaliczaliśmy. Za to przespacerowaliśmy się ładnie utrzymanego wokół jeziora i po centrum miasta, gdzie sklepy ma wiele najdroższych marek na świecie. Niestety nie chodziły jeszcze kolejki na najwyższe z pobliskich szczytów, więc tą atrakcję musieliśmy sobie podarować. Ale ogólnie zgodziliśmy się, że Bormio w porównaniu ze znanymi szwajcarskimi miejscowościami, które mieliśmy okazję zobaczyć jest dużo ładniejsze, tu czuć, że to miejsce ma historię, że nie powstało po prostu przez obudowanie zespołu wyciągów wielkimi hotelami i ułożenie kostki w centrum...

A po południu jeszcze siedliśmy na chwilę na rower i pojeździliśmy chwilę po okolicy zdążając idealnie przed naciągającym deszczem. Nawet nie jadąc daleko jest gdzie podjeżdżać, bo przejechawszy troszkę ponad 20 km wspięliśmy się prawie o pół kilometra w górę. Niestety, teraz czas pomyśleć o pakowaniu...

No comments: