Tuesday, March 26, 2013

semana santa

Tym razem wszystko pędzi szybko. Po wycieczce na Gibraltar w lutym sprawy nabrały niezłego rozpędu i wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Zamiast ponownie wziąć szablę w dłoń wylądowałem u gentlemana zajmującego się zakładami ;)

Wylądowałem to może nie właściwe słowo, bo odbyliśmy całkiem długą podróż samochodem. W sumie o wiele dłuższej w Europie się nie da... Prawie trzy i pół tysiąca kilometrów podzielone na 4 etapy. Najpierw króciutki do Nysy, ale poprzedzony pakowaniem samochodu, wysyłaniem paczek i jeszcze ostatnim dniem w pracy Dorotki. Po siedemnastej opuściliśmy zamglony Kraków zapakowani po dach. Trochę było obaw czy uda nam się umknąć przed zimą na letnich oponach, zimowych do Hiszpanii nie było sensu zabierać. Szczęśliwie zdążyliśmy przed śniegiem, który zaatakował dzień później.

Drugi przystanek mieliśmy w Heidelbergu u cioci Dorotki. Kolacja, szybki, wieczorny spacer po mieście, oglądanie zdjęć - nie było czuć zmęczenia podróżą. Na kolejny dzień mieliśmy zaplanowany najdłuższy etap. Niemcy, cała Francja i nocleg pod Gironą. Wszystko zgodnie z planem, nawet korki spowodowane wypadkami udawało się nam omijać. Prowansja zieleni się już pięknie wiosną, w oddali było widać Mount Ventoux. Po zmroku dotarliśmy do hotelu.

Rano mieliśmy hotelowe śniadanie i rozpoczęliśmy ostatni etap. Chyba najtrudniejszy. W sumie GPS pokazał, że mamy więcej do przejechania niż poprzedniego dnia, ale po małych optymalizacjach wyszło troszkę mniej, ale nadal było około 1150 kilometrów. Zmieniając się za kółkiem szło gładko, cały czas autostrady... No właśnie. Te hiszpańskie nas bardzo zdziwiły. Okazało się, że polskie karty kredytowe nie są akceptowane, a gdy przyszło zapłacić coś koło 35 euro to nie mieliśmy tyle gotówki. Było cofanie, lekka nerwówka, ale koniec końców udało się zapłacić dolarami. Potem jeszcze w okolicach Granady mocno się rozpadało, więc trzeba było odrobinkę zwolnić, ale widoczki wynagradzały zmęczenie podróżą. Koło 21 dotarliśmy do Santa Margarity, jeszcze chwila czekania na zarządce aparthotelu i mamy klucze. Uff... Jesteśmy na miejscu.

Pierwszy apartament nie był szczytem marzeń. Właściwie to widok z niego nie był taki, bo wszystkie apartamenty są identyczne. Udało nam się przenieść jeden obok i z okien mamy teraz widok na morze i wstające rano słońce :)

Minął pierwszy tydzień. Przyjechały bagaże. W pracy w porządku, multikulturowo i od razu jest coś do robienia, nie ma długich korporacyjnych procedur. Ludzie pomocni i otwarci. Udało się kilka razy wyjść na rower. Tereny są super. Na razie jeszcze pogoda nie rozpieszcza, dość często pada, choć jest cieplutko. Teraz mamy semana santa - święty tydzień, więc jest okazja żeby zobaczyć jak Wielkanoc jest obchodzona w Hiszpanii. Msza była jak mecz piłkarski :P

Tuesday, March 5, 2013

skała.gi

To już pewne. Przynajmniej na rok jedziemy próbować innego chleba. Gibraltarskiego.

W zeszłym tygodniu miałem ostateczne rozmowy na miejscu, no i koniec końców postanowiliśmy spróbować. Najważniejsze, że we dwoje.

Luksusy bycia bezrobotnym przez jakiś czas pozwalają na załatwianie wszystkiego na miejscu jeszcze w Krakowie i już na układanie rzeczy tam daleko w Hiszpanii.

Także, w tym roku może zdobędziemy jakieś szczyty i przełęcze Sierra Nevada, które widać gdzieś tam daleko, ośnieżone na miejscu.

BTW, zapotrzebowanie na specjalistów jest spore, więc jakby ktoś rozważał różne ciekawe opcje może się odezwać.