Monday, July 30, 2012

cmok pokoju

Tym razem było déjà vu innego rodzaju. Pierwszy raz w tym roku na start jechałem sobie samemu - tak jak w tamtym roku na Słowację do Starych Smokowców, żeby wziąć udział w Tatry Tour. Tym razem zamiast nie najlepszej pogody - bo ta była piękna, najlepszy nie był nastrój.


Zawodami jestem zawiedziony. Miało być dobrze, ale po ok. 2 i pół godziny jazdy dostałem takich skurczy, że myślałem, że się wycofam i tylko jakąś resztką siły woli jechałem dalej, żeby dojechać, zjeść, spakować się  i wracać. Początek był dobry. Wjazd na Huty z niedużą stratą do prowadzących, a jak zwykle nie zaczynałem z czuba... Możliwe, że pojechałem nawet za mocno, od Zuberca łapały mnie takie skurcze, że ledwo mogłem przekręcić nogą. Minęły mnie 2 grupy. Potem na zjeździe jeszcze jedna tworzona przez chłopaków z HP Sferis, a ja nie byłem w stanie mocniej nacisnąć na pedały. Na koniec jeszcze trochę deszczu, grad, burza... To nie był mój dzień, a gorsze że trudno mi wytłumaczyć, dlaczego tak szybko zacząłem mieć problemy na trasie. Szkoda.


Za to niedziela trochę wynagrodziła sobotnie niepowodzenia. Rozjażdżka, obiadek, 19-tka, mecz siatkarzy. We dwoje. I to się liczy.

Tuesday, July 17, 2012

déjà vu

Rok temu w Brzegach byłem sam, sam parzyłem na góry, sam trenowałem i startowałem... Jakże wszystko potrafi się zmienić... Teraz to samo miejsce wyglądało całkiem inaczej - lepiej, radośniej, szczęśliwiej.

Z okazji Tour de Pologne wybraliśmy się w nasze góry z Dorotką już w piątek. Jak rok temu na "dzień dobry" trochę deszczu i zimno. Mając w pamięci upały sprzed kilku dni to prawie zima była - dobre 15 stopni mniej. Domek na szczycie Brzegów jak stał tak stoi - nadal zapraszając w odwiedziny. Piękny widok na Bielskie Tatry uświadamiał, że mamy chwilę dla siebie.

W sobotę rano wybieramy się do term w Bukowinie, żeby odebrać numerki startowe na niedzielę. Od razu trochę zamieszania organizacyjnego, bo nasze zgłoszenia jeszcze nie dotarły, ktoś utknął w korku... Dobrze, że wcześnie rano ludzi było niewiele, więc ponowne wypełnienie zgłoszeń nie było wielkim problemem. Zabieramy pakiety i po krótkiej rundzie po Bukowinie wracamy na kwaterę  i zaraz jedziemy na krótki spacer celem omówienia kilku spraw na przyszłość ;)

W drodze powrotnej zatrzymujemy się na Głodówce na obiad i żeby obejrzeć przejeżdżający peleton. Znowu przypominało mi się jak to było rok temu, gdy szybko odechciało mi się samotnego wyczekiwania na peleton, teraz czas miał szybko i radośnie. Przeszliśmy kawałek na bufet, żeby przy okazji zdobyć jakiś kolarski souvenir. Peleton przemknął, zaczęło lekko padać, więc końcówkę postanowiliśmy już oglądnąć w telewizji i w ciepełku.

Niedziela. Pobudka i mała acz spokojna gorączka przedstartowa. Pyszne śniadanko, przygotowywanie rowerów i wyjazd na start. Do końca nie było wiadomo, o której dokładnie mieliśmy startować - informacje w sieci i na plakatach różniły się o jakieś pół godziny. Pod termami już sporo ludzi, szczęśliwie w sektorach są już znajomi, więc nie musimy przepychać się od samego tyłu. Stoimy... stoimy i stoimy, czekając na sygnał do startu. Najpierw miało być spokojnie za pilotem do Poronina, zatrzymanie i dopiero start. W sumie można było od razu zjechać na dół, bo i tak na górze żadnych bramek nie było i całe ustawianie w sektorach było trochę bez sensu. W Poroninie, tuż przed Zakopianką znów stoimy... Ruszają VIP-y, a my nóżka za nóżką podjeżdżamy do linii startu... NIE! - o sektorach już zapomnieli puścili od razu wszystkich... Pięknie... na początek do odrobienia kilkaset metrów... Dodatkowo na Zakopiankę wyszedł jakiś starszy Pan i został rozjechany przez peleton. Masakra. Pod górę gonić łatwo nie jest, szczególnie jak drogę tarasuje duża grupa VIP-ów i ... cały podjazd pod Ząb bardzo mocno, a można było jechać spokojnie w kołach... Potem zjazd i dalsza gonitwa, dojść udaje się dopiero na początku kolejnego podjazdu pod Czerwienne. Już spokojniej, choć w grupie nerwowo, jeden z zawodników goli szprychy w przednim kole wjeżdżając komuś w przerzutkę. Przed zjazdem do Białego Dunajca chciałem być w miarę blisko, żeby tam nie stracić. Byłem, ale nic z tego... Jadący przede mną kolega bardzo mocno wyhamowuje przed każdym zakrętem, a wyprzedzić nie ma jak, no i znów czołówka odjeżdża. Praktycznie jest pozamiatane. Na Gliczarowie dołączam co prawda do tyłów pierwszej grupy, ale znowu odbywa się to dużym nakładem sił. Na ostatni podjazd do Bukowiny już brakuje świeżości. Jeszcze finisz nie tam, gdzie jest oznaczona meta, ale za zakrętem... i ostatecznie 16 miejsce open. Czekam na Dorotkę, która kończy 10-ta wśród Pań i załapuje się na szerokie podium.

Skromny posiłek od organizatora i wracamy na kwaterę, żeby się szybko spakować i zebrać na dopingowanie kolarzy na Gliczarowie. Ta trasie wyścigu zawodowców bardzo fajna atmosfera, dużo liczniejsza grupa kibiców na samym podjeździe niż rok temu! Na finisz wracamy do Bukowiny korzystając z uprzejmości jednego górala, który nas kawałek podwozi autem. Dorotce nie udaje się załapać na zdjęcie z Pozzovivo, ale i tak uśmiech nie schodzi nam z twarzy. Odwiedzamy jeszcze baseny na Termach i wracamy do domu. Cudny weekend!

A w poniedziałek na deser finisz Tour de Pologne w Krakowie. Galeria z wyścigu.

Sunday, July 8, 2012

wiślackie dwójeczki

Pojechaliśmy razem we dwójkę, Salmopol był dwa razy, Zameczek dwa razy i ostatecznie mamy też dwa drugie miejsca. Tylko wygrana premia górska wyłamuje się z tego dwójkowego scenariusza ;)

Szósta edycja Pętli Beskidzkiej po raz pierwszy wystartowała z Wisły. Na dzień dobry mieliśmy właśnie wspomnianą premię na przełęczy Salmopolskiej. I potem klasycznie przez Milówkę, Istebną, Kubalonkę z powrotem do Wisły z rundami na Zameczku dla jadących dłuższą pętlę. Trochę niemiłym zaskoczeniem był start w grupach wiekowych... Powoli trzeba chyba dojrzewać do tego, żeby przy większej frekwencji robić sektory na podstawie przeszłych wyników i umożliwić wspólną rywalizację wszystkim jadącym na podobnym poziomie niezależnie od wieku. Jak już o mankamentach - to jednak zrobiło się trochę zamieszania w okolicach bufetu na Kubalonce i zjazdu w bardzo dużym ruchu do Wisły. Nie było tam zbyt bezpiecznie.

Poza tym jednak super. Trasa bardzo fajna. Pomimo tego, że chyba najkrótsza w historii to przy panującym upale było się gdzie zmęczyć. Początkowo tempo nie było co prawda zbyt wysokie i było dużo oglądania się na siebie, ale końcówka to już mocna jazda. Trochę przeliczyłem się z zapasem wody na końcu. I mimo że na drugą rundę z Zameczkiem wjeżdżałem z pełnym bidonem to ostatni podjazd na Salmopol pokonywałem z dreszczami... i nie byłem w stanie odpowiedzieć na atak Wojtka Niewidoka już na początku podjazdu. Jechałem tak 100-200 metrów za nim rozprowadzając przy okazji finiszującą grupę krótszego dystansu, ale przyspieszyć się nie dało. Zwycięstwo na Pętli jeszcze nie dla mnie.

Najważniejsze, że udało się przejechać bezpiecznie, bo kilka zdradliwych momentów czekało po drodze na wszystkich. Najdosadniej o tym przekonał się Tomek z Bikeholików, który na wirażach w Koniakowie zaliczył spotkanie z motocyklistą i rozbił rower. Szkoda włożonych w przygotowania pracy i wysiłku, ale zdrowie najważniejsze - wiem coś o tym.

P.S. "dwójeczki" powinny być pewnie wiślańskie, ale wiadomo ;)