Monday, May 30, 2011

równowaga

Pierwszy tegoroczny szczyt formy miał właśnie wypaść na ten wyścig. Wszystko składało się dobrze, czułem się naprawdę dobrze i nawet pomimo fatalnych prognoz chciałem wystartować. Jarna Klasika skończyła się jednak dla mnie po godzinie jazdy...

Guma w szytce. Nie miałem ze sobą żadnego zapasu czy zestawu naprawczego, więc tylko doczłapałem się do najbliższego baru i czekałem na transport. Przynajmniej deszcz, który rozpadał się chwilę przed defektem na dobre trochę studził żal. Po wynikach widać, że można było powalczyć o pierwszą 15-tkę. Widać musi być równowaga, trzeba zacząć planować cele na przyszłe miesiące.

Jak się później okazało warunki naprawdę były ekstremalne. Trochę osób nie ukończyło, wiele było bliskich hipotermii... Niektórzy mocno pożałowali próby zjazdu z mety usytuowanej na Hrebienoku.

Sunday, May 22, 2011

sąsiedzkie ściganko

Długo się ważyły losy wielickiej majówki. Kumulacja remontów ostatecznie spowodowała, że została wytyczona krótka, około półtora kilometrowa trasa wokół Centrum Sportowo-Rekreacyjnego. Pętla krótka, więc trzeba było odpowiednią ilość razy ją pokonać ;) Nam przyszło zakręcić się 31 razy...

Po sobotnim maratonie w Ustroniu noga nie chodziła zbyt lekko, ale że wyścig rozgrywany praktycznie za rogiem to wypadało się stawić. Zacząłem sobie z tyłu i przez pierwsze 4 okrążenia musiałem gonić... bo jakoś nie wszyscy chyba się spodziewali, że to jednak wyścig ma być :) Potem raczej w kołach, kilka skoków. Na 4 okrążenia przed metą nawet taki konkretny, ale pech chciał, że akurat straż na sygnale jechała i kazali się zatrzymać... Na przedostatnim spore zamieszanie, kraksa i potem już atak na kreskę. "Podjazd" był za krótki, więc sprinterów wszystkich nie urwaliśmy, a i ryzykować na ostatnim zakręcie było bez sensu, więc ostatecznie wyścig skończyłem szósty i 3-ci w kategorii.

Całkiem udanie zatem ten weekend wypadł :D Teraz jeszcze gratisowy basenik.

moja Równica

Może bardziej powinienem napisać, że mój był podjazd z Lesznej Górnej, ale po kolei...

Wczoraj odbyła się druga edycja Pucharu Równicy rozgrywanego w ramach cyklu RoadMaraton ze startem z Ustronia i metą na Równicy. Na starcie blisko 200 osób, przedburzowy upał i zapowiadana bardzo "urozmaicona" trasa.

Niestety jeszcze nie jesteśmy choćby na poziomie Słowaków, jeśli chodzi o sprzyjanie różnych władz i ludzi ogólnie takim imprezom, więc wyścig odbywał się w ruchu otwartym. Dlatego też na początek dwa sztywne podjazdy z brukiem celem rozbicia peletonu. Podjazd ul. Turystyczną niczym na belgijskich klasykach fragmentami po chodniku wzdłuż drogi, żeby choć trochę sobie ulżyć trzęsieniu ;) Po tych dwóch hopach na czele znalazła się całkiem skromna grupa, ale jeszcze nie było chęci na mocną współpracę i tak, ku zmartwieniu organizatorów, z czasem czołówka robiła się co raz większa.

Trasa też nie sprzyjała szybkiej jeździe. "Stopy", żwir, kładki, parki - maksymalne opłotki... To była lekka przesada, akurat trasa rok wcześniej była wytyczona moim zdaniem trochę lepiej. W połowie mieliśmy do przejechania trzy pętle w okolicach Kisielowa. Na pierwszej postanowiłem zaatakować, bo tempo nie było za wysokie i robiło się też co raz bardziej niebezpiecznie przez rozrastanie się czołowej grupy. W sumie liczyłem na to, że skoczy kilka osób i sobie pojedziemy, ale pojechał tylko jeden, który jeszcze się zastanawiał "czy to nie za wcześnie...". Przy końcu pętli grupa mnie dochodzi, przynajmniej udało się zrobić tyle, że się trochę przerzedziło i jedziemy szybciej.

Druga pętla w kołach. Na trzeciej chłopaki już zdecydowanie przyspieszają i zostaje nas może z 10 osób. Przejeżdżając znów przez słabe drogi zbliżamy się do zapowiadanego jako najtrudniejszy podjazdu w Lesznej Górnej. W sumie cały podjazd przejechałem na czele. Zaczęło się łagodnie do góry, ale jak tylko skręciliśmy ostro w lewo zrobiło się mocno stromo. Słyszę tylko, że "spokojnie, bo już odjechaliśmy". Ale tam, i tak, jechało się tyle, ile było pod nogą... Trochę zakosami, odbieram kubek z wodą, koło buksuje, ale jest szczyt. Jestem sam. Przed zjazdem ostrzegali, ale aż takich trudności się chyba nikt nie spodziewał. Stromo, wąsko, kręto w dół. Ostatni zakręt - szykana - jadę na przednim kole... Ale udało się zmieścić. Teraz już dobra droga do Ustronia. Jeszcze dwa ostre hamowania, przed skręcająca w lewo kobietą i "stopem" przed obwodnicą Ustronia, i zaczynam podjazd na Równicę. Jest już bardzo ciężko, wiedziałem, że jeśli by mnie dogonili to bym nie był w stanie zareagować. Lekkie objawy skurczy, ale cisnę ile mogę. Za mną nikogo nie widzę. Jest meta, w sumie nie jestem nawet pewien czy jestem pierwszy, bo niektórzy jadący krótszy dystans są już na górze. Chwila na otrzeźwienie i tak! Udało się :D

Monday, May 9, 2011

na dwie szóstki

W ubiegły majowy weekend obyły się pierwsze dwa wyścigi tegorocznej edycji Pucharu Gór Świętokrzyskich. Pierwszy wyścig to Piekoszów. Trasa lekko pofałdowana, w sumie sama w sobie nie najtrudniejsza, ale za to narażona na przysłowiowy kielecki wypizd. Na i tak właśnie było, wiało mocno, a że każdy chciał uciekać w skromnej grupce to co chwila skoki. Ucieczka, która dojechała do mety poszła w sumie całkiem szybko, ale jechała cały czas w zasięgu wzroku, więc wydawało się, że bez problemu będzie skasowana. Jednak wyselekcjonowanie grupy, która by podjęła zdecydowaną współpracę było trudne i trwało za długo. Skończyło się na 6 miejscu ze stratą niespełna minuty do zwycięzcy. 83,4 km z średnią trochę ponad 40 km/h.

W niedzielę – Strawczyn. Trasa niby bardziej górzysta, ale de facto oprócz górki w środku podjeżdżanej na rundach do połowy, a tylko na finiszu do końca to raczej płasko. Znowu bardzo wietrznie, ale mniej bocznych podmuchów, więc dużo łatwiej było schować się w grupie. Znowu ucieczka poszła szybko... Wyścig chaotyczny, start razem z juniorami. Wygrał Romek Pietruszka, który nie jechał w pierwszej ucieczce i miał sporo szczęścia, że udało mu się odjechać, gdy po początkowej gonitwie nagle młodzianom przeszła na to ochota zupełnie... Mi nie jechało się tak dobrze, jak dzień wcześniej, ale w końcówce postanowiłem zaatakować i tak udało się uformować kontratakującą grupkę. Przynajmniej dowieźliśmy zwycięzcę kategorii junior młodszy, a ja ponownie 6 miejsce w Masters 0. Prawie 90 km z średnią pod 38 km/h. Bardzo dobry trening, dużo sprintów po wyhamowaniach na ostrych zakrętach w czasie przejazdu peletonu przez różne miejscowości.

Dzisiaj smutna wiadomość o tragicznej krasie na trasie giro. [‘] Wouter Weylandt.

Wednesday, May 4, 2011

klasyk beskidzki

Miało być wręcz tragicznie. Przez długi czas zastanawiałem się, czy mimo już zaklepanego startu w ogóle się wybrać, czy może tak wziąć zimówkę, albo postarać się o jakiś przełajowy rowerek... Deszcz, śnieg, wiatr, fatalne drogi - tym wszystkim straszono przed wyjazdem na pierwszą edycję Klasyku Beskidzkiego. W poniedziałek wieczór prognoza pogody pozwalała się łudzić, że możne przynajmniej padać będzie tylko słabo. Także pakując się na wyjazd nie wziąłem nawet słonecznych okularów, tylko takie całkiem przezroczyste do jazdy w ciężkich warunkach, tak samo ciuchy - jak na Spitsbergen.

Do miejscowości Łosie, gdzie były zorganizowane start i meta dotarliśmy sprawnie i bez przeszkód. Rano prognozy wydawały się sprawdzać - było jeszcze ładnie, ale chłodno. Zawodników na razie niewielu, więc rejestracja przebiegła sprawnie i można było przygotowywać się do startu. Początkowo całkiem na długo, ale szybko stwierdziłem, że jednak robi się ciepło, więc trochę skróciłem startowy outfit.

Sygnał do startu trochę opóźniony, bo liczba uczestników nadspodziewanie duża, ok. 150 osób. Miało być kameralnie, a zapowiadały się bardzo ciekawe zawody. "Wolne" 3 pierwsze kilometry i jazda! Pierwsza górka - pierwsza selekcja. Tempo może nie bardzo duże, ale wystarczające, żeby uszczuplić czołową grupę. Pierwsze poważne schody w miejscowości Skwirtne, gdzie po przejeździe przez drewniany, trzęsący się most powitała nas stromawa i wąska droga przez las. Po niej niebezpieczny zjazd, gdzie peleton się mocno rozciągnął i trzeba było na płaskim się sprężyć i podgonić do czołówki. Na razie spokojnie i ostrożnie z tyłu.

Docieramy z powrotem do Łosii i rozpoczynamy najdłuższy na trasie podjazd pod Bielankę. Zaraz na początku podjazdu wielka przerwa w asfalcie, która chciałem bezpiecznie przejechać, więc spokojnie trzymałem się na końcu grupy. To był pewnie błąd, który kosztował potem sporo sił. Po "dziurze" rozpoczęły się harce. Do przodu wyrwał Romek Pietruszka i przejście do niego wymagało dużego wysiłku. Udało się! Odjeżdżamy we dwójkę. Znowu niebezpieczny zjazd i zaraz kolejny stromy, tym razem krótszy podjazd. Do końca już niedaleko, ale na "płaskim" już nie jechało mi się tak dobrze, jak do góry. Romkowi powiedziałem, żeby jechał i samemu próbowałem jechać dalej. Przed ostatnim zjazdem jeszcze wydawało mi się, że uda się umknąć przed dwójką goniących, ale na prostej do mety wiało mocno i już nie było siły. Ostatecznie czwarte miejsce open i drugie w kategorii A.

Bogu dzięki pogoda się utrzymała przez cały wyścig i jeszcze długo po, także można było spokojnie zjeść i stanąć do dekoracji. Bardzo dobre zabezpieczenie i oznaczenie dróg, więc mimo słabych dróg impreza bardzo fajna i warto było jechać!

Zdjęcia z galerii organizatorów.