Monday, May 14, 2012

w rodzinie

Puchar Równicy pozostał w rodzinie :P Co prawda mi nie udało się obronić tytułu z zeszłego roku, ale za to Dorotka wygrała wśród dziewczyn i okazały puchar powędrował do kolekcji. Ja na pocieszenie mam wygraną na premii górskiej na Równicy.

Dawno nie było takich ciężkich warunków, gdyby nie skrócenie trasy pewnie bym zrezygnował z jazdy... Teraz trochę żałuję, że po zdobyciu premii od razu nie założyłem kurtki i jeszcze czegoś ciepłego, bo potem, jak zaczęło padać już było za późno. Jeszcze przy niebezpiecznej trasie wolałem odpuścić taką zabawę.

Start w sumie z czoła, ale początek podjazdu na Równicę gdzieś z połowy stawki - nie lubię tłoku i przepychanek. Pod górę noga jednak była, więc w miarę płynnie dojechałem do czoła, by po chwili spróbować pojechać na premię. Za mną trójka zawodników, trochę po zmianach i szybko odjechaliśmy od głównej grupy. Na wypłaszczeniu pierwszy sprint rozpoczął Sławomir Kohut i on pierwszy wjechał na premię. Ja tuż za nim. Potem w dół. Zgodnie z planem bardzo spokojnie czekając na goniący peleton. Szybko przez Ustroń i wylatujemy na opłotkowe dróżki... Mam lekkie problemy, bo co chwilę trzeba wyhamowywać i rozkręcać, a na wąskiej dróżce, gdzie nie widać czy coś jedzie z przeciwka jakoś teraz daje mi to dużo do myślenia... Górka przed Skoczowem i jestem z powrotem w grupie. Zaczyna kropić...

Kładka. Jeden z pierwszych zawodników zalicza krzaki... Ja ledwo utrzymuje rower za żwirze, a potem jestem bliski spotkania z parkowym drzewem (sic!). Na lekko wilgotnym asfalcie o poślizg bardzo łatwo. Pada co raz mocniej, co raz większe dziury, co raz zimniej. Ochota do jazdy przechodzi mi co raz bardziej. Przed bufetem dojeżdżam jeszcze do czoła, ale potem, gdy po zjeździe na wąskim mostku drogę tarasuje ciężarówka myślę, że ostatecznie nie warto... Ubieram kurtkę i spokojnie jadę dalej, tak naprawdę z zamiarem jak najszybszego dotarcia do auta. Okazuje się jednak, że trasa zostaje skrócona, więc "powiedzmy", że było po drodze. Mijają mnie kolejne grupki. Podjazd pod Leszną spokojnie, wiedziałem, że można było tego dnia powalczyć... Zjazd stamtąd bardzo ostrożnie. W tym roku jazda na przednim kole pewnie skończyła by się szlifami.

Jest Ustroń. Jest zimno. To wyjadę sobie jeszcze na Równice, żeby się trochę rozgrzać - i tak nie mam kluczyków. Przynajmniej odrobiłem trochę pozycji. Na górze tylko rzucam - Jest coś ciepłego? Nie ma. Więc od razu w dół. Jeszcze parę słów otuchy dla słoneczka i omijając zjazd po kostce jestem w centrum Ustronia. Trochę trzeba będzie poczekać, więc na tymczasowe parkowsiko wybieram Lidla ;)

Szczękając zębami czekam na otwarcie auta. Gorąca czekolada, obiad i jest ok. Trochę szkoda, ale na okazję na to, żeby się sprawdzić poczekam na lepsze warunki. Życia żal.

1 comment:

Dicklaus said...

A ja się dziwiłem, czemu Cię minąłem na trasie ;) Z resztą potem Ty mijałeś mnie jak złapałem kapcia na szczycie w tej Lesznej.
Gratulacje za wygraną premię górską ale też za rozsądek - nie którym im go zabrakło...
A warunki były zdecydowanie nie dla ścigania i tak jak piszesz trasa bardzo niebezpieczna i nie dająca szans założenia kurtki - sam swoją założyłem dopiero na mecie, żeby zjechać do Ustronia...
pzdr
Mikołaj - Virenque ;)