W piątek zaczęła się zabawa. Rano start w Tour de Pologne amatorów. Pozostał trochę niedosyt, bo przez organizację startu wyścig był kompletnie nieczytelny... Trochę pobawiłem się w gregario, ciągnąc cały Ząb i potem trochę Sierockie i Bukowinę. Mieliśmy mocną grupę, ale brak informacji o tym jak idzie startującym w innych sektorach spowodował, że ściągając i czarując się między sobą straciliśmy za dużo czasu. Zdecydowanie zabrakło mocnej współpracy w Czerwiennym. Mimo to i tak jazda była przyjemna, a naszym tempem też pierwsze rundy jechali zawodowcy. Ostatecznie ósme miejsce open. Po wyścigu wycieczka na Gliczarów i dopingowanie zawodników. Niestety dopiero na ostatniej rundzie było prawdziwe ściganie i wtedy było widać ogromny wysiłek, jaki trzeba było włożyć w tą ściankę.
Sobotni dzień był przeznaczony na Rajcza Tour. Na początek wspólny start obu dystansów, czyli ponad 200 luda i pełno „trzepaków”... Na podjeździe na Kotelnicę z Nieledwi spokojnie do przodu, żeby kolejny podjazd wąską, leśną droga jechać już z przodu. Do mety daleko, więc nikomu nie chce się jeszcze jechać, tempo spada, zjeżdża się bardzo duża grupa. Ruch otwarty, więc zaczyna być (nie)ciekawie. U Poloka idzie już konkretniejsza selekcja, tak że po rozjeździe dystansów jest już w miarę komfortowa grupa, ale jak zwykle większość patrzy tylko jak tu się oszczędzać... Przysłop bez szaleństw kontrolując tempo Tomka Drożdża. W Zawoi już wiele osób czeka z niecierpliwością na bufet. Ustalamy, że staniemy „pokojowo” wszyscy. Niestety niektórzy robić tego nie potrzebowali, bo „stołowali” się z jadącego samochodu, a bufet wykorzystali na to, żeby zdobyć przewagę... Z Krowiarek aż do Jabłonki gonimy kolegów Drożdża i Kozioła jadąc blisko 50 km/h po zmianach. Dogonić się udało, ale gonitwa mnie osobiście kosztowało to bardzo wiele wysiłku i krzyków, żeby zorganizować odpowiednio pogoń. Na Słowacji hopki i wiatr, dobrze, że tempo spada. Na ostatnim podjeździe na granicę słowacko-polską zastanawiamy się czy w końcu finisz jest na górze czy w Rajczy. Trochę skoków, ale dość mało konkretnych, więc grupa się trzyma w całości razem. Przed Rajczą próbuję 2 razy skoczyć mając świadomość, że finisz w mieście jest fatalnie umiejscowiony. Odjechać się nie udaje. Rajcza – rondo, 3 zakręty 90 stopniowe na ostatnich metrach... porażka. Nie ma sensu ryzykować. 7 open i 4 w kategorii, właściwie z czasem zwycięzcy. Niestety znowu powtarza się sytuacja, że korzystający z nieregulaminowej pomocy zajmują czołowe miejsca... A dodatkowo fatalna organizacja mety i niezrozumiale słaba praca sędziów spowodowały, że radość w sumie niezłego wyścigu została dla mnie całkiem zepsuta.
W poniedziałek rano wracam do domu i potem prosto do pracy...
No comments:
Post a Comment