Saturday, August 13, 2011

toury

W piątek zaczęła się zabawa. Rano start w Tour de Pologne amatorów. Pozostał trochę niedosyt, bo przez organizację startu wyścig był kompletnie nieczytelny... Trochę pobawiłem się w gregario, ciągnąc cały Ząb i potem trochę Sierockie i Bukowinę. Mieliśmy mocną grupę, ale brak informacji o tym jak idzie startującym w innych sektorach spowodował, że ściągając i czarując się między sobą straciliśmy za dużo czasu. Zdecydowanie zabrakło mocnej współpracy w Czerwiennym. Mimo to i tak jazda była przyjemna, a naszym tempem też pierwsze rundy jechali zawodowcy. Ostatecznie ósme miejsce open. Po wyścigu wycieczka na Gliczarów i dopingowanie zawodników. Niestety dopiero na ostatniej rundzie było prawdziwe ściganie i wtedy było widać ogromny wysiłek, jaki trzeba było włożyć w tą ściankę.

Sobotni dzień był przeznaczony na Rajcza Tour. Na początek wspólny start obu dystansów, czyli ponad 200 luda i pełno „trzepaków”... Na podjeździe na Kotelnicę z Nieledwi spokojnie do przodu, żeby kolejny podjazd wąską, leśną droga jechać już z przodu. Do mety daleko, więc nikomu nie chce się jeszcze jechać, tempo spada, zjeżdża się bardzo duża grupa. Ruch otwarty, więc zaczyna być (nie)ciekawie. U Poloka idzie już konkretniejsza selekcja, tak że po rozjeździe dystansów jest już w miarę komfortowa grupa, ale jak zwykle większość patrzy tylko jak tu się oszczędzać... Przysłop bez szaleństw kontrolując tempo Tomka Drożdża. W Zawoi już wiele osób czeka z niecierpliwością na bufet. Ustalamy, że staniemy „pokojowo” wszyscy. Niestety niektórzy robić tego nie potrzebowali, bo „stołowali” się z jadącego samochodu, a bufet wykorzystali na to, żeby zdobyć przewagę... Z Krowiarek aż do Jabłonki gonimy kolegów Drożdża i Kozioła jadąc blisko 50 km/h po zmianach. Dogonić się udało, ale gonitwa mnie osobiście kosztowało to bardzo wiele wysiłku i krzyków, żeby zorganizować odpowiednio pogoń. Na Słowacji hopki i wiatr, dobrze, że tempo spada. Na ostatnim podjeździe na granicę słowacko-polską zastanawiamy się czy w końcu finisz jest na górze czy w Rajczy. Trochę skoków, ale dość mało konkretnych, więc grupa się trzyma w całości razem. Przed Rajczą próbuję 2 razy skoczyć mając świadomość, że finisz w mieście jest fatalnie umiejscowiony. Odjechać się nie udaje. Rajcza – rondo, 3 zakręty 90 stopniowe na ostatnich metrach... porażka. Nie ma sensu ryzykować. 7 open i 4 w kategorii, właściwie z czasem zwycięzcy. Niestety znowu powtarza się sytuacja, że korzystający z nieregulaminowej pomocy zajmują czołowe miejsca... A dodatkowo fatalna organizacja mety i niezrozumiale słaba praca sędziów spowodowały, że radość w sumie niezłego wyścigu została dla mnie całkiem zepsuta.

Na deser pozostał wyścig w Rożnawej na Słowacji – Gemer Tour. Znając te zawody i stawkę, jaka się tam pojawia wiedziałem, że może być bardzo ciężko dobrze pojechać mając w nogach już dwa dni startów z rzędu. Było jednak nadspodziewanie dobrze. Początek blisko czoła, żeby nie tracić sił na gonitwę. Jeszcze przed pierwszym poważnym podjazdem poszła, jak się później okazało, decydująca ucieczka, której -- patrząc jeden na drugiego nie dało się później zlikwidować. Za Muraniem wychodzę na zmianę, a że akurat innym przechodzi ochota do jazdy to wraz ze jednym Słowakiem odjeżdżamy, a na podjeździe zostaję już sam. Na dole do czołówki mam 2 minuty 15 sekund straty. Jadę swoim rytmem (choć wcale nie lekko) czekając na jakąś kontrę z peletonu. Takowej widać nie było, więc dwie premię i jeszcze sporo kilometrów później jadę sam. Po dwóch premiach, przedzielonych tylko króciutkim zjazdem stratę do liderów zredukowałem do minuty, ale potem były zjazdy i bardziej płasko, więc wiedziałem, że nie dojdę, niestety to nie Alpy i brakowało jeszcze kilku kilometrów w górę. Bardziej więc czekałem na pozostałości peletonu. Pojawił się między innymi Marcin Korzeniowski i Kamil Maj i dalej w szóstkę ładnie goniliśmy czołówkę. Niestety przed ostatnim podjazdem „po autach” dochodzi nas jeszcze kilku kolejnych zawodników, co skutecznie zabija współpracę. Potem już tylko skoki, nasza mała, polska koalicja poskutkowała i koledzy zajęli 2 niższe pozycje na podium w kategorii B. Ja ostatecznie 11 open i siódmy w kategorii, mimo to jestem zadowolony bo trzeci dzień z rzędu udało się pojechać dobry wyścig, czułem się nawet lepiej niż dzień wcześniej w Rajczy. Szkoda, że w tym roku za punkty na premiach górskich nie było euro, bo bym zebrał dwa ;) A sama impreza w Rożnawej, jak zwykle super zorganizowana, niestety naszym maratonom jeszcze dużo brakuje do tych rozgrywanych u południowych sąsiadów. Poziom sportowy też wyższy, 130 km z średnią blisko 38 km/h przy około 1800 metrach w pionie.

W poniedziałek rano wracam do domu i potem prosto do pracy...

No comments: