Zatem w niedzielę, wcześnie rano jeszcze jeden rzut oka na prognozy i jedziemy. Na miejscu rzeczywiście już sucho, a przy masztach na Martinskie Hole nawet widać, że przebija się słońce. Start z rynku w Martinie i od razu pod górkę. Szybko pod górkę ;) Na moje nieszczęście na trasie była właśnie tylko ta jedna górka, pokonywana dwa razy, na początku i na końcu przed zjazdem z powrotem do miasta. Zaraz po zjeździe ucieka dwójka, ale mocno wiało, tempo też było dobre, więc wydawało się, że są bez szans. A jednak, jak to zwykle bywa - "ucieczka, w której Cię nie ma jest decydująca". Ale uczciwie muszę przyznać, że i tak bym nie dał rady. Hopkowata trasa, wiejący wiatr sprawiały, że miałem spore problemy z utrzymaniem tempa peletonu. Sobotni trening nie był pewnie bez znaczenia, ale naprawdę chwilami myślałem, że już puszczę i zaciskając zęby odliczałem czas do końca sprężynując na końcu grupy. Na końcu postanowiłem, że wyjadę się do końca i skoczyłem za kilkoma kontrującymi zawodnikami. Strata do dwójki była już 3 minutowa, więc nie było szans ich dojść, ale pozostała jeszcze walka o podium. Na wspomnianym podjeździe odjeżdżam trochę towarzyszom, ale do końca 9 kilometrów... Dochodzi mnie dwójka zawodników i współpracując, dojeżdżamy do mety przed peletonem. Na końcu niewiele zabrakło, żeby być oczko wyżej i tym samym na podium kategorii, ale jednak zabrakło sprinterskiego wykończenia. Ostatecznie 5-ty open.
Jak zwykle na Słowacji wyścig bardzo fajnie zorganizowany, świetnie zabezpieczony, no i rozgrywany na dobrym tempie.
No comments:
Post a Comment