Monday, August 29, 2011

sprężynowo

Tradycyjnie już w tym roku planowanie weekendowego ścigania było poprzedzone długim spoglądaniem na mapy pogody... Jeszcze w sobotę rano wydawało się, że deszcz nie odpuści i wyjazd będzie trzeba odłożyć. A alternatywy były dwie - Rajd wokół Tatr i wyścig w słowackim Martinie. Ponieważ nie zapowiadało się na wyścig w niedzielę, zatem jeszcze w sobotę rano siłowy trening. A tu niespodzianka i po południu prognozy mówią, że w okolicach Martina w godzinach wyścigu będzie dobrze.

Zatem w niedzielę, wcześnie rano jeszcze jeden rzut oka na prognozy i jedziemy. Na miejscu rzeczywiście już sucho, a przy masztach na Martinskie Hole nawet widać, że przebija się słońce. Start z rynku w Martinie i od razu pod górkę. Szybko pod górkę ;) Na moje nieszczęście na trasie była właśnie tylko ta jedna górka, pokonywana dwa razy, na początku i na końcu przed zjazdem z powrotem do miasta. Zaraz po zjeździe ucieka dwójka, ale mocno wiało, tempo też było dobre, więc wydawało się, że są bez szans. A jednak, jak to zwykle bywa - "ucieczka, w której Cię nie ma jest decydująca". Ale uczciwie muszę przyznać, że i tak bym nie dał rady. Hopkowata trasa, wiejący wiatr sprawiały, że miałem spore problemy z utrzymaniem tempa peletonu. Sobotni trening nie był pewnie bez znaczenia, ale naprawdę chwilami myślałem, że już puszczę i zaciskając zęby odliczałem czas do końca sprężynując na końcu grupy. Na końcu postanowiłem, że wyjadę się do końca i skoczyłem za kilkoma kontrującymi zawodnikami. Strata do dwójki była już 3 minutowa, więc nie było szans ich dojść, ale pozostała jeszcze walka o podium. Na wspomnianym podjeździe odjeżdżam trochę towarzyszom, ale do końca 9 kilometrów... Dochodzi mnie dwójka zawodników i współpracując, dojeżdżamy do mety przed peletonem. Na końcu niewiele zabrakło, żeby być oczko wyżej i tym samym na podium kategorii, ale jednak zabrakło sprinterskiego wykończenia. Ostatecznie 5-ty open.

Jak zwykle na Słowacji wyścig bardzo fajnie zorganizowany, świetnie zabezpieczony, no i rozgrywany na dobrym tempie.

Sunday, August 21, 2011

prawo początkującego

Pierwsza wizyta w Górach Izerskich zakończyła się sukcesem. Wczoraj udało się wygrać wyścig Izerski Tour rozgrywany na polsko-czeskim pograniczu. Relacja na stronie Bikeholików.

Tuesday, August 16, 2011

pomidor

... czy tam może ogórek? Najważniejsze, że bardzo smaczny i oby takich jak najwięcej. W długo-weekendową niedzielę w Miechowie odbył się wyścig na ciekawej, pagórkowatej trasie z metą na Widnicy, gdzie w zeszłym roku startowałem w czasówce. Ścianko było fajne, choć trochę zawaliłem, powinienem był to wygrać - trzeba było jechać w innej koszulce :P Tak to mnie wszyscy gonili, a innym się upiekło. Na pocieszenie pozostaje wygrana z grupy i drugie miejsce.

Saturday, August 13, 2011

toury

W piątek zaczęła się zabawa. Rano start w Tour de Pologne amatorów. Pozostał trochę niedosyt, bo przez organizację startu wyścig był kompletnie nieczytelny... Trochę pobawiłem się w gregario, ciągnąc cały Ząb i potem trochę Sierockie i Bukowinę. Mieliśmy mocną grupę, ale brak informacji o tym jak idzie startującym w innych sektorach spowodował, że ściągając i czarując się między sobą straciliśmy za dużo czasu. Zdecydowanie zabrakło mocnej współpracy w Czerwiennym. Mimo to i tak jazda była przyjemna, a naszym tempem też pierwsze rundy jechali zawodowcy. Ostatecznie ósme miejsce open. Po wyścigu wycieczka na Gliczarów i dopingowanie zawodników. Niestety dopiero na ostatniej rundzie było prawdziwe ściganie i wtedy było widać ogromny wysiłek, jaki trzeba było włożyć w tą ściankę.

Sobotni dzień był przeznaczony na Rajcza Tour. Na początek wspólny start obu dystansów, czyli ponad 200 luda i pełno „trzepaków”... Na podjeździe na Kotelnicę z Nieledwi spokojnie do przodu, żeby kolejny podjazd wąską, leśną droga jechać już z przodu. Do mety daleko, więc nikomu nie chce się jeszcze jechać, tempo spada, zjeżdża się bardzo duża grupa. Ruch otwarty, więc zaczyna być (nie)ciekawie. U Poloka idzie już konkretniejsza selekcja, tak że po rozjeździe dystansów jest już w miarę komfortowa grupa, ale jak zwykle większość patrzy tylko jak tu się oszczędzać... Przysłop bez szaleństw kontrolując tempo Tomka Drożdża. W Zawoi już wiele osób czeka z niecierpliwością na bufet. Ustalamy, że staniemy „pokojowo” wszyscy. Niestety niektórzy robić tego nie potrzebowali, bo „stołowali” się z jadącego samochodu, a bufet wykorzystali na to, żeby zdobyć przewagę... Z Krowiarek aż do Jabłonki gonimy kolegów Drożdża i Kozioła jadąc blisko 50 km/h po zmianach. Dogonić się udało, ale gonitwa mnie osobiście kosztowało to bardzo wiele wysiłku i krzyków, żeby zorganizować odpowiednio pogoń. Na Słowacji hopki i wiatr, dobrze, że tempo spada. Na ostatnim podjeździe na granicę słowacko-polską zastanawiamy się czy w końcu finisz jest na górze czy w Rajczy. Trochę skoków, ale dość mało konkretnych, więc grupa się trzyma w całości razem. Przed Rajczą próbuję 2 razy skoczyć mając świadomość, że finisz w mieście jest fatalnie umiejscowiony. Odjechać się nie udaje. Rajcza – rondo, 3 zakręty 90 stopniowe na ostatnich metrach... porażka. Nie ma sensu ryzykować. 7 open i 4 w kategorii, właściwie z czasem zwycięzcy. Niestety znowu powtarza się sytuacja, że korzystający z nieregulaminowej pomocy zajmują czołowe miejsca... A dodatkowo fatalna organizacja mety i niezrozumiale słaba praca sędziów spowodowały, że radość w sumie niezłego wyścigu została dla mnie całkiem zepsuta.

Na deser pozostał wyścig w Rożnawej na Słowacji – Gemer Tour. Znając te zawody i stawkę, jaka się tam pojawia wiedziałem, że może być bardzo ciężko dobrze pojechać mając w nogach już dwa dni startów z rzędu. Było jednak nadspodziewanie dobrze. Początek blisko czoła, żeby nie tracić sił na gonitwę. Jeszcze przed pierwszym poważnym podjazdem poszła, jak się później okazało, decydująca ucieczka, której -- patrząc jeden na drugiego nie dało się później zlikwidować. Za Muraniem wychodzę na zmianę, a że akurat innym przechodzi ochota do jazdy to wraz ze jednym Słowakiem odjeżdżamy, a na podjeździe zostaję już sam. Na dole do czołówki mam 2 minuty 15 sekund straty. Jadę swoim rytmem (choć wcale nie lekko) czekając na jakąś kontrę z peletonu. Takowej widać nie było, więc dwie premię i jeszcze sporo kilometrów później jadę sam. Po dwóch premiach, przedzielonych tylko króciutkim zjazdem stratę do liderów zredukowałem do minuty, ale potem były zjazdy i bardziej płasko, więc wiedziałem, że nie dojdę, niestety to nie Alpy i brakowało jeszcze kilku kilometrów w górę. Bardziej więc czekałem na pozostałości peletonu. Pojawił się między innymi Marcin Korzeniowski i Kamil Maj i dalej w szóstkę ładnie goniliśmy czołówkę. Niestety przed ostatnim podjazdem „po autach” dochodzi nas jeszcze kilku kolejnych zawodników, co skutecznie zabija współpracę. Potem już tylko skoki, nasza mała, polska koalicja poskutkowała i koledzy zajęli 2 niższe pozycje na podium w kategorii B. Ja ostatecznie 11 open i siódmy w kategorii, mimo to jestem zadowolony bo trzeci dzień z rzędu udało się pojechać dobry wyścig, czułem się nawet lepiej niż dzień wcześniej w Rajczy. Szkoda, że w tym roku za punkty na premiach górskich nie było euro, bo bym zebrał dwa ;) A sama impreza w Rożnawej, jak zwykle super zorganizowana, niestety naszym maratonom jeszcze dużo brakuje do tych rozgrywanych u południowych sąsiadów. Poziom sportowy też wyższy, 130 km z średnią blisko 38 km/h przy około 1800 metrach w pionie.

W poniedziałek rano wracam do domu i potem prosto do pracy...

Sunday, August 7, 2011

Brzegi

Tygodniowy urlop miał zacząć się wyścigiem Tatry Tour. Niestety pogoda okazała się mało łaskawa i postanowiłem zrezygnować ze startu. Będąc w Starych Smokowcach długo wahałem się nad ostateczną decyzją, ale jednak zwyciężył (mam nadzieję) rozsądek. Nie chciałem jechać na wycieczkę, a ponad 5 godzin w deszczu i zimnie, w dodatku na górskiej trasie pełnej szybkich zjazdów powodował obawę, że ściganie może się zakończyć mało pomyślnie. Była jeszcze opcja startu na krótkiej trasie, jednak koniec końców i to wydawało się być mało sensowne. Powróciwszy na miejsce noclegu w Brzegach wybrałem się jeszcze na spacer na Głodówkę chcąc zobaczyć przejeżdżający peleton, ale trochę źle wyliczyłem czas i nie uśmiechało mi się stać w deszczu, a że nawet policjanci nie wiedzieli, gdzie jest czołówka to wróciłem z powrotem. Szkoda kolejnego prestiżowego wyścigu na Słowacji w tym roku :/ - chociaż nawet na spacerze zdrętwiały mi trochę dłonie to nawet nie chcę myśleć, co by było na wyścigu.

Brak startu w Tatry Tour trochę zburzył mi plan pobytu, a że dodatkowo pogoda w kolejnych dniach nadal nie była delikatnie mówiąc najlepsza, trzeba było wykorzystywać każdą chwilę słońca, żeby dobrze przygotować się do kolejnych startów. W niedzielę udało się na sucho, wcześnie rano zaliczyć kilka razy Zdziar i zrobić rekonesans końcówki etapu TdP dla amatorów. Poniedziałek regeneracyjne termy na Banii w Białce i krótka przejażdżka. We wtorek objazd pełnej pętli etapu touru z Gliczarowem i kawałek czwartkowej pętelki, którą będą pokonywać zawodowcy. Mimo że nie padało to skończyłem cały w błocie... Nawet gospodarze mówią, że takiej parszywej pogody w wakacje to dawno nie było.

W środę po raz pierwszy obudziło mnie słońce... Plan zakładał wybranie się z grupą kolegów z forumszosowe.org na Śląski Dom. Od początku nie planowałem wjazdu pod schronisko, raz, że już tam byłem, dwa byłem prawie pewny, że wąska droga przez regiel górny będzie cała w pozostałościach ostatnich opadów. Wstępnie myślałem nad pokatowaniu Szczyrbskiego Plesa, ale gdy wjechaliśmy na tatrzańską magistralę widać było, że na Wysokich Tatrach po stronie słowackiej zawiesiło się sporo czarnych chmur. Na ponowną błotną jazdę nie miałem ochoty, więc zawróciłem i pozwiedzałem znane podjazdy. Wystarczyło, że trochę zaświeciło słońce, a już w kierunku parkingu na Łysej Polanie kilkukilometrowy korek... nie ma to jak uciec z zatłoczonych miast na łono natury.

Kolejny dzień, o dziwo, znów zaczyna się słonecznie. Po śniadaniu jadę do Bukowiny odebrać numerek do startu w Tourze dla amatorów. Na parkingu przed termami stacjonuje kilka grup zawodowych, nareszcie widać, że jesteśmy w trakcie wyścigu World Tour. Potem na termalne masaże do Białki – najważniejsze teraz to dobre naładowanie akumulatorów. Po basenie przejażdżka na premię na Głodówce, tam obiad i oczekiwanie na przejazd kolarzy. Jednak pętla była dość długa i kolejnej godziny stać tam mi się nie chciało, więc powrót na kwaterę, zmiana ciuchów na cywilne i z buta na drogę z Głodówki do Bukowiny - akurat na drugi przejazd pędzącego w dół peletonu. Już miałem iść oglądać resztę w TV, ale ze spotkanymi znajomymi wybieram się jeszcze na spacer w kierunku Głodówki, celem zdobycia kilku gadżetów ;) Trzeci przejazd ze strefą bufetu, więc w rękach ląduje kilka bidonów. Końcówkę postanawiam jednak zobaczyć na szklanym ekranie. A ogólnie to mając w pamięci oglądanie na żywo Tour de France to przejazd kolumny TdP wygląda blado. Kolumna reklamowa po prostu śmieszna, pamiątek żadnych, jeżdżenie w kółko też jakieś takie dziwne. Zawodnicy też chyba się oszczędzali przed dużo trudniejszym na papierze etapem piątkowym.

Od piątku ostra zabawa. 400 wyścigowych kilometrów w 3 dni z rzędu. Więcej wkrótce.