Wednesday, May 4, 2011

klasyk beskidzki

Miało być wręcz tragicznie. Przez długi czas zastanawiałem się, czy mimo już zaklepanego startu w ogóle się wybrać, czy może tak wziąć zimówkę, albo postarać się o jakiś przełajowy rowerek... Deszcz, śnieg, wiatr, fatalne drogi - tym wszystkim straszono przed wyjazdem na pierwszą edycję Klasyku Beskidzkiego. W poniedziałek wieczór prognoza pogody pozwalała się łudzić, że możne przynajmniej padać będzie tylko słabo. Także pakując się na wyjazd nie wziąłem nawet słonecznych okularów, tylko takie całkiem przezroczyste do jazdy w ciężkich warunkach, tak samo ciuchy - jak na Spitsbergen.

Do miejscowości Łosie, gdzie były zorganizowane start i meta dotarliśmy sprawnie i bez przeszkód. Rano prognozy wydawały się sprawdzać - było jeszcze ładnie, ale chłodno. Zawodników na razie niewielu, więc rejestracja przebiegła sprawnie i można było przygotowywać się do startu. Początkowo całkiem na długo, ale szybko stwierdziłem, że jednak robi się ciepło, więc trochę skróciłem startowy outfit.

Sygnał do startu trochę opóźniony, bo liczba uczestników nadspodziewanie duża, ok. 150 osób. Miało być kameralnie, a zapowiadały się bardzo ciekawe zawody. "Wolne" 3 pierwsze kilometry i jazda! Pierwsza górka - pierwsza selekcja. Tempo może nie bardzo duże, ale wystarczające, żeby uszczuplić czołową grupę. Pierwsze poważne schody w miejscowości Skwirtne, gdzie po przejeździe przez drewniany, trzęsący się most powitała nas stromawa i wąska droga przez las. Po niej niebezpieczny zjazd, gdzie peleton się mocno rozciągnął i trzeba było na płaskim się sprężyć i podgonić do czołówki. Na razie spokojnie i ostrożnie z tyłu.

Docieramy z powrotem do Łosii i rozpoczynamy najdłuższy na trasie podjazd pod Bielankę. Zaraz na początku podjazdu wielka przerwa w asfalcie, która chciałem bezpiecznie przejechać, więc spokojnie trzymałem się na końcu grupy. To był pewnie błąd, który kosztował potem sporo sił. Po "dziurze" rozpoczęły się harce. Do przodu wyrwał Romek Pietruszka i przejście do niego wymagało dużego wysiłku. Udało się! Odjeżdżamy we dwójkę. Znowu niebezpieczny zjazd i zaraz kolejny stromy, tym razem krótszy podjazd. Do końca już niedaleko, ale na "płaskim" już nie jechało mi się tak dobrze, jak do góry. Romkowi powiedziałem, żeby jechał i samemu próbowałem jechać dalej. Przed ostatnim zjazdem jeszcze wydawało mi się, że uda się umknąć przed dwójką goniących, ale na prostej do mety wiało mocno i już nie było siły. Ostatecznie czwarte miejsce open i drugie w kategorii A.

Bogu dzięki pogoda się utrzymała przez cały wyścig i jeszcze długo po, także można było spokojnie zjeść i stanąć do dekoracji. Bardzo dobre zabezpieczenie i oznaczenie dróg, więc mimo słabych dróg impreza bardzo fajna i warto było jechać!

Zdjęcia z galerii organizatorów.

No comments: