Sunday, August 1, 2010

Tatry Tour

W ostatni dzień lipca odbył się kolejny wyścig Tatry Tour w ramach Otwartych Mistrzostw Europy Wschodniej. W tym roku po raz kolejny lekkim modyfikacją została poddana trasa wyścigu i mieliśmy okazję przejechać przez Ząb omijając w ten sposób Zakopane. Po słowackiej stronie zabrakło Jamnika, gdzie zwykle był bufet i sporo dziur. W sumie więc wyszło ponad 220 km i pod 3000 m przewyższenia.

O poranku pogoda nie nastrajała najlepiej, gdy wjechaliśmy do Popradu zaczęło mocno padać... Miny trochę zrzedły bo ponad 200 km w deszczu to była by męczarnia. Na szczęście niebo zaczęło się przecierać, a gdy ustawialiśmy się na linii startu słońce już suszyło drogę i jak się okazało cały wyścig objechaliśmy na sucho. W tym roku nie było zatrzymania (i dobrze moim zdaniem) peletonu w Smokowcach, więc po "wolnym" starcie pod górę prowadzonym przez pilota wyścigu od razu ruszyliśmy na trasę. Mocne tempo pod Szczyrbskie Pleso i na przedzie została dość skromna grupa. Jak dotąd wszystko super, bez problemowe utrzymywanie tempa grupy. Potem były bardzo długie zjazdy i trochę płaskiego. Znowu utworzyła się spora grupa, wiele ludzi dojechało do peletonu. Widać było skutki ostatnich deszczy, miejscami na drodze sporo kamieni i resztki ściętych drzew. Szybko i nieubłaganie zbliżał się podjazd pod Ostrą. Na początku, jak zwykle część ostro wyrywa do przodu. Ja swoim tempem spokojnie i do „siodełku” w połowie jestem w pierwszej znów grupie, ale niestety zaczynają się problemy. Złapała mnie taka kolka, że z trudem mogłem nabrać powietrze, a każdemu oddechowi towarzyszył ból... Jeszcze teraz czuje to kłucie w boku. Nic, trochę zostałem, ale na zjeździe przy dobrej współpracy dochodzimy peleton w Zubercu.

Pod Oravice już jest lepiej, w miarę spokojnie wjeżdżam w środku grupy. Potem znów zjazd, tym razem po nie najlepszej drodze, ale szczęśliwie obyło się bez problemów technicznych, choć jednemu z kolarzy niewiele brakowało do zaliczenia przydrożnych drzew... Mijamy basen i skręcamy już na przejście graniczne w Chochołowie. Zaraz przed przejściem był bufet i tam popełniam głupi błąd, chciałem złapać kubek z wodą, więc zwalniam. Kubek łapie, ale że jest pod górę to peleton odjeżdża na jakieś 300 metrów. Trzeba gonić, nie jest łatwo bo teraz cały czas lekko pod górę. Dojść udaje się dopiero w miejscowości Ciche, a gonitwa kosztowała chyba za dużo. Na hopkach przed podjazdem na Ząb mam lekko dosyć. Jakoś udaje się jednak zebrać i po autach dociągnąć z powrotem do grupy. Tu niestety lekki pech, zaraz przed początkiem podjazdu na Ząb miała miejsce kraksa, a że byłem z tyłu grupy znowu straciłem kilkaset metrów do czoła peletonu. Tym razem odrobić tego już mi się nie udało do końca... Podjazd na Ząb po nowiutkiej drodze dość ciężki, szczególnie mają już „setkę” w nogach. Potem karkołomny zjazd do Poronina i poprawka na Głodówkę. Przed sobą widzę cały czas kolumnę aut zamykającą peleton, ale jedzie się co raz trudniej. Właściwie odcinek od Zębu do Łomnicy pokonuję samotnie. Jeszcze przed podjazdem na Zdziar dochodzi mnie grupa Mrozowów, z którymi pokonuję podjazd, ale potem chłopaki „siup” za samochód i sobie pojechali... A w sumie doszedłem do wniosku, że to bez sensu się wozić za autem, więc nawet nie próbowałem z nimi jechać. Ostatni mulący podjazd z Tatrzańskiej Kotliny do Smokowców jechało się lepiej niż rok wcześniej, mocno, równo i do przodu. W Łomnicy dojechała do mnie grupa kilku zawodników, których zostawiłem za Poroninem i już zgodnie współpracując dojeżdżamy na metę do Popradu.

Podsumowując, trasa chyba cięższa niż rok temu, ciut krótsza, ale z dodatkowym ostrym podjazdem. Czas lepszy o 7-8 minut niż rok temu. Czas zwycięzcy też sporo lepszy niż rok wcześniej. Poziom jest jednak co raz wyższy. Do końca zadowolony nie jestem, miejsce w pierwszej 30 było w zasięgu, ale jednak potrzeba więc doświadczenia jazdy w peletonie, żeby nie robić głupich błędów. 58 miejsce open i 34 w kategorii. Gratulacje dla Kazimierza Korcali, który na krótkim dystansie wygrał swoją kategorię.

Po dekoracji wracamy do domu, w Tatrzańskiej Kotlinie mijamy się z busem „koniec wyścigu” i ostatnią dwójką zawodników, którzy jechali przy padającym znów deszczu... A deszczu musiało spaść sporo. W Czarnej Górze woda próbowała wtargnąć na drogę, w Nowym Targu masakra. Boczna droga dojazdowa do Zakopianki zalana – z pół metra wody. Wiadukt pod Zakopianką - zalany, na Zakopiance z 10 cm wody płynącej wartkim nurtem... Jeszcze czegoś takiego nie widziałem.

No comments: