Sunday, August 8, 2010

trasą pro tour

Przy okazji 6. Etapu naszego narodowego wyścigu został rozegrany, po raz pierwszy w historii, etap dla amatorów. Trasa „sport” dawała okazję na spróbowanie swoich sił na pętli, która pokonywali później zawodowcy. To było tylko niespełna 45km, ale jak się okazało łatwo wcale nie było, a powiedziałbym nawet, że było bardzo ciężko. Ale po kolei.

Liczba uczestników chyba zdecydowanie większa niż spodziewali się organizatorzy i w sektorach startowych na rynku Nowym Targu panował spory ścisk. Do tego nie było szans na normalną rozgrzewkę, bo trzeba było spędzić pół godziny stojąc w sektorze, żeby mieć w miarę dobrą pozycję na starcie. Po starcie od razu niezbyt bezpiecznie... Dla części ludzi to debiut w peletonie, co od razu było widać po ich zachowaniu, nie wspominając już o osobach poruszających się na rowerach górskich z hamulcami tarczowymi, którzy zatrzymują się w miejscu... Szczęśliwe udało się bezpiecznie dojechać do ronda, gdzie odbija droga na Białkę, skąd już nastąpił start ostry. Tempo amatorskie to na pewno nie było. Pod wiatr, po świeżo (o poranku) sfrezowanym asfalcie mocne zaciągi i duża grupa szybko się dzieli i trzeba sporo wysiłku, żeby przebić się do przodu. Po skręcie na Szaflary jest już lepiej, nogi się trochę rozkręciły. Zaraz przed przejazdem przez Zakopiankę ostry, krótki zjazd z zakrętem w prawo i dramat... Z dobrze rozpędzonej grupy 2 osoby lądują na płocie po drugiej stronie drogi. Wyglądało to strasznie, a jak później rozmawialiśmy z jedną z osób, która tam leżała w ten płot wpadło później jeszcze 25 osób... Szczęśliwie wszyscy przeżyli... bo wyglądało to naprawdę źle.

Za Zakopianką zaczynamy podjazd na Sierockie. Na profilu (na marginesie trochę marnym) podjazd wyglądał dość łagodnie. Tak też się zaczął, blat i 25km/h. Jednak mijaliśmy kolejne miejscowości, a góra ciągle się ciągła i było co raz bardziej stromo. Przed ostatnią ścianką jestem w pierwszej piątce, która została z przodu, jednak tam trochę mi zabrakło i przed zjazdem do Białego Dunajca tracę kontakt z uciekającą czwórką. Miałem jeszcze nadzieję na dojście ich na zjeździe, ale znowu zjazd był tak niebezpieczny, że ryzykownie tam byłoby głupotą. Z tego co potem opowiadał Marcin Korzeniowski i tam paru kolarzy zaliczyło ciekawe pozycje...

Po raz drugi przejeżdżamy przez Zakopiankę i kierujemy się na Gliczarów. O tym podjeździe było wiadomo, że łatwo nie będzie. Przed podjazdem dojeżdża do mnie jeszcze trójka zawodników prowadzonych przez Kubę Sikorskiego, ale gdy zaczyna się podjazd znów im odjeżdżam. Jak było wiadomo Gliczarów tego dnia był najtrudniejszą przeszkodą, na 39x25 było mi bardzo ciężko, ale jakoś przepchałem dwie najtrudniejsze sekcje. Później staliśmy tam na etapie i obserwowaliśmy jak mordowali się zawodowcy i sprzęgła palili kierowcy... Niektórych kolarzy pchano, niektórzy sami o to prosili, nawet samochód jadący przed peletonem kibice musieli raz wypchać bo by zablokował trasę... Było stromo!

Z Gliczarowie znów niebezpieczny zjazd do ronda, gdzie odbija droga na Jurgów. Na ostatnim stromym fragmencie przed wjazdem na główną drogę drzewa były obłożone pomarańczowymi matami. Nie dość, że asfalt miernej jakości to jeszcze stromo, wąsko i ciemno... Został jeszcze tylko ostatni podjazd, już główną drogą do ronda w Bukowinie, gdzie była meta. Przed podjazdem dochodzi mnie znów dwójka kolarzy, tym razem już bez Kuby. Michał Kucewicz zachował najwięcej sił i na podjeździe zaczął się oddalać. Mnie zaczęły łapać skurcze, a to dopiero 40 km... Odbija się ostry start bez rozgrzewki i przepychanie na Gliczarowie. Ale jakoś przetrzymuje 2 ataki skurczów i staram się nie zwalniać. Na ostatnim podjeździe wyprzedzamy jeszcze sporo osób jadących (albo maszerujących) krótszy dystans. Na mecie chaos. Kupa kręcących się ludzi, ostatnie przygotowania do przejazdu zawodowców, jakieś dramatyczne poszukiwania lekarza... Zanotowany czas 1:21:50 i 6. miejsce open a 5. w kategorii M-2, 4:35 straty do Artura Kozaka, który wygrał.

Po wyścigu, korzystamy z kwatery moich rodziców, którzy przebywali akurat w Bukowinie na wakacjach, potem dostajemy naprawdę smaczny posiłek przygotowany przez organizatorów i po dekoracji (tylko open) i losowaniu nagród udajemy się z powrotem na ścianę w Gliczarowie, żeby pokibicować zawodnikom w TdP. Ogólnie, idea imprezy bardzo fajna, atmosfera też super. W kilku kwestiach organizacyjnych jednak trochę zabrakło. Czekanie na karetkę mogło się źle skończyć dla niektórych. Dystans mimo wszystko powinien być dłuższy, żeby uniknąć zamieszania powodowanego mieszaniem się zawodników i tłoku w punktach zbornych, ale czekam z niecierpliwością, co wymyślą na następny rok, pole do popisu jest jeszcze bardzo duże.

No comments: