Monday, August 23, 2010

road trophy

Myśli kotłują się w głowie... ciśnienie startowe opada... spać się nie da :P, więc na gorąco, jak wyglądało pierwsze Road Trophy z mojej perspektywy. Pewnie będzie lekki miszmasz, ale co tam...

Zaczęło się w piątek odwróconą pętlą beskidzką z tego roku. Początek pod górę na Ochodzitą może trochę mocniejszy, żeby bezpiecznie zjechać po kostce, ale potem dość spokojne tempo pozwoliło zjechać się większej grupie. Przed Szczyrkiem atakował Daniel Formela, w Szczyrku ja ruszyłem w towarzystwie Kuby Perzyny i Piotrka Kieblesza. Sami pokonaliśmy Salmopol, Wisłę, a tuż przed Zameczkiem z wozu „fotoreporterskiego” dowiedzieliśmy się, że goni nas „ktoś z pro-tour’u” ;) i mamy 20 sekund przewagi. Daniela też już było widać. Na podjeździe z Zameczka na Kubalonkę koło mnie śmignęli kolejno Marek Rutkiewicz, Sylwek Szmyd i Darek Batek. Taki, ot, lekki trening ? Ale jak dojechali do prowadzących zwolnili i jechali już za nami. Zaraz przed początkiem podjazdu na Ochodzitą zaatakował Kuba i udało mu się odskoczyć na tyle, że z przewagą chyba 17 sekund dojechał do końca. Ja drugi. Etap pozytywny, jechało się bardzo dobrze. Lekkim zaskoczeniem in minus była forma posiłku regeneracyjnego, więc dobrze, że z mety mieliśmy bliżej na kwaterę niż do biura zawodów.

W sobotę najdłuższy etap. Początek trochę zaskoczył, bo zaczęło się podjazdem pod Koczy Zamek. Wąsko, stromo, dziurawo i jeszcze miejscami po płytach. Organizacyjnie, moim zdaniem, nie był to najlepszy pomysł, żeby startować na tak wąskiej drodze, gdzie wyprzedzać się nie da. Ba nawet ominąć tych, którzy za twardo wjeżdżali na Stromę ścianki i przewracali się na bok... było ciężko. Od Milówki znowu wolniej i bardzo spokojnie, więc ponownie zjechała się spora grupa i miejscami było dość nerwowo. Na Słowacji piękny zjazd nowiutką drogą niczym w Alpach! W przerwie na siku, którą zapoczątkował Sylwek Szmyd odjechała (mało kulturalnie ;)) trójka zawodników, którzy jednak, gdy zaczęły się podjazdy w ostatniej fazie wyścigu słabli jeden po drugim i zostali wchłonięci przez czołową grupę. Na podjeździe pod Skalite chciałem trochę naciągnąć peleton i jak w dniu poprzednim spróbować odjazdu w skromniejszej grupie. Na szczycie podjazdu był bufecik... ja prawie na maxa, a zaraz przed bufetem słyszę trzask przerzutki i koło mnie przelatuje Sylwek, żeby skorzystać z bufetu, heh... :D Ale nic, „trudno, żeby Ci, co walczą o dobrą pozycję zatrzymywali się na bufecie”, jak wspomniał nasz ulubieniec na starcie, więc my się nie zatrzymujemy tylko jedziemy dalej. A dalej, chyba najniebezpieczniejszy odcinek na całej trasie. Ostre zakręty na zjeździe w boczne drogi, przejazdy przez jakieś maksymalne opłotki, gdzie o dzwona z samochodami jadącymi z naprzeciwka naprawdę nie było trudno, żwir i kamienie na drodze... Już po polskiej stronie poważna kraksa na siodełku wysypanym grubą warstwą żwiru, gdzie dwóją kolarzy z czołowej grupy zaliczyła nieprzyjemne spotkanie z ziemią. Finisz na Ochodzitej, próbowałem przyspieszać kilkukrotnie, ale Kuba okazał się tego dnia również mocniejszy i z kilku sekundową przewagą minął metę jako ponownie pierwszy.

Etap w sumie był szczęśliwy, bo w niedzielny poranek przygotowując się do startu w tylnej opnie zauważyłem wbite dość mocno szkło. Postanowiłem nie ryzykować i oponę zmieniłem, a okazało się, że dętką też było już lekko nacięta i zapewne niewiele brakowało a byłaby kicha i zrobiło by się bardzo niedobrze...

Start do ostatniego etapu znowu z Koczym Zamkiem na początek. Tym razem dopada mnie trochę pech bo zaraz przed pierwszą sekcją płyt spada mi łańcuch... Staję, łańcuch szybko i zakładam i jazda, gonię. Wąska droga bardzo utrudnia wyprzedzanie, a i lekko nie jest bo czuć już lekkie zmęczenie. Co gorsza już na starcie zaatakował Daniel Formela i trzeba było wyprzedzać również czołówkę formowaną, jak codziennie przez naszych zawodowców opiekujących się Anią Szafraniec. Na górze sam nie wiedziałem co robić. Gonić? Czekać na peleton? Większej grupy widać nie było, ale zebrała się nas czwórka, m.in. z Łukaszem Stasikowskim i Mateuszem Porębą i zaczęliśmy pogoń za liderami. Trwało to dobre 45 minut, mocna jazda 45-50 km/h pod wiatr, lekko w dół... Dojechaliśmy do trójki, w której jechał Kuba Perzyna i Tomasz Jajonek. Daniel Formela, który cały czas był z przodu, był wtedy na wyciągnięcie ręki i można było skasować jego ucieczkę, ale jakoś tak został odpuszczony. Końcówka ciężką, podjazd szutrową drogą, trudne, kręte zjazdy wąskimi drogami i strome ścianki do pokonania. W miejscu, gdzie w sobotę była kraksa strzelam... W pogoni za Danielem została nas wtedy trójka, podjazd w lesie, w sumie przedostatni na tych zawodach, wziął mnie z zaskoczenia, nogi już były zamulone i trochę zabrakło. Kuba z Tomkiem oddalili się. Tam Daniel miał 2 minuty przewagi i był wirtualnym liderem klasyfikacji generalnej. Za zjeździe trochę odżyłem i ostatni podjazd pod Koczy Zamek od strony Lalik pokonałem w miarę żwawo widząc na serpentynach uciekających. Straciłem jednak trochę czasu i spadłem na czwarte miejsce w klasyfikacji open. Kuba o włos, gruby na 4 sekundy, obronił pozycję lidera.

Najbardziej żałuję drugiego etapu. Noga była najlepsza i chyba za późno próbowałem zaatakować na końcu. Trochę nie wiedziałem, gdzie byliśmy, a w szarpance jeszcze mi jednak brakuje. Impreza jednak bardzo udana, atmosfera super! Przyczepiłbym się tylko do dwóch rzeczy. Starty. S umie nie było bardzo dużo ludzi, ale jeśli impreza ma być co raz bardziej popularna, w co nie wątpię, na początku musi być po prostu szerzej. Po drugie to forma udziału zawodowców. Na pierwszych dwóch etapach była trochę taka dziwna z punktu widzenia samego wyścigu. Nie nadawali mocnego tempa, ani też nie jechali całkiem z tyłu bez wychodzenia w ogóle na zmiany, przez co moim zdaniem robiło się trochę niebezpiecznie, gdy przy otwartym ruchu zjeżdżało się w pierwszej grupie tyle ludzi. Może się czepiam... Nic, fajnie, że wzięli udział w naszej zabawie i pozwoli nam się wykazać!

No comments: