Monday, May 31, 2010

na drugą nóżkę

Tegoroczna Jarna Klasika nie przyniosła tak wspaniałych rezultatów jak ubiegłym razem. Złożyło się na to kilka czynników. Jednak chyba słabsza forma niż rok temu. Prawie dwa tysiące kilometrów mniej niż o tej porze zeszłego roku ma chyba jakieś znaczenie, przy kilkunastu bardzo mocnych zaciągach podczas jazdy w peletonie zaczynają się kłopoty... Ale i tak, głównym powodem słabszego wyniku jest znów brak sprzyjającego losu.

Mocny start ze Smokowców, jazda w kierunku Spiskiej Beli i nieustająca nerwówka i znowu kraksy... Tym razem, niestety i mnie to dotyczyło. Ostre hamowanie grupy, uciekanie na boki, zaczepione kierownice, otb i leżę w rowie. Szybko jednak udało mi się pozbierać i rozpocząłem gonitwę za główną grupą. Po autach udało się dojść w miarę szybko, ale przebić się do przodu nie było już za bardzo jak. No i, gdy za miejscowością Huncovce zaczęły się hopki, gdzie notabene poszła decydująca ucieczka, w środku grupy zrobiła się przerwa i, żeby przebić się znowu do czoła peletonu trzeba było bardzo dużo wysiłku. Udało się dopiero w Abramovcach, ale nic w tym dziwnego jak średnia w tym momencie oscylowało w okolicach 45 km/h. Tam ostry zjazd z prędkością pod 85 km/h i chwila oddechu. Niestety gonitwa trochę się odbiła na dyspozycji i przed pierwszym poważniejszym podjazdem na Teplice miałem lekkie problemy, żeby trzymać tempo grupy. Na szczęście sobie nie odpuściłem i jak zaczął się podjazd to jadąc rytmem zmęczenie trochę puściło.

Na górze zaczął lać deszcz... Dobrze, że poprawili asfalt w tamtych okolicach, więc jechało się szybko i bezpiecznie mimo ulewy. Ostatnie "atrakcje" powodziowe wymusiły zmianę trasy i ominięcie Szczyrbskiego Plesa. Na magistrale tatrzańską wjeżdżaliśmy przez Mengusovce. Podjazd, jakich nie lubię najbardziej... Trzeba mocno cisnąć, ciężko jechać w rytmie, no i trochę strzeliłem. Myślałem, że to już będzie koniec i sobie spokojnie dojadę do końca, ale mocno dokręcając jeszcze przed Smokowcami doszedłem z powrotem do pierwszej grupy. Podjazd na Hrebieniok to już klasyka. Trochę żałuję, że nie pojechałem go całkiem "w trupa", ale jednak zmęczenie i wcześniejsze wydarzenia jakoś mnie przyblokowały. Ale i tak swoim tempem docieram na metę na 26 miejscu open (15. w kategorii) ze startą niespełna 4 minut do zwycięzcy z ucieczki. Do drugiego miejsca w kategorii i powtórki z roku ubiegłego zabrakło niespełna 1,5 minuty... Szkoda. Teraz jednak dopiero czuje, że dość mocno zbiłem kolano (tym razem ucierpiała prawa noga), i wiem, że długa gonitwa za peletonem nie pozostała bez efektów na finiszu, więc w sumie mogę być zadowolony. Średnia ponad 36,5 km/h na tej trasie przy wspominanych niespodziankach to dobry wynik. Także, walczymy dalej :D

Fotki z galerii 1 i 2.

1 comment:

Unknown said...

gratki, niezła bójka była ;-) najważniejsze, że do przodu!