W rocznicę naszego przyjazdu do Hiszpanii zawitaliśmy do Sierra Nevada mając w planie okrążenie tego najwyższego w Hiszpanii pasma górskiego. Pierwsze 4 dni spędziliśmy w okolicy Trevelez, najpierw w Alcazaba de Busquistar, a potem w Balcon de Cielo. Poranki były jeszcze zimne, ale ze wschodem słońca temperatura szybko rosła, także z dnia na dzień wyruszało się z mniejszą ilością warstw na grzbiecie. Góry - piękne. Dorotka po raz kolejny próbowała zawojować Mulhacena. Tym razem skończyło się na 3300 metrów. Planowaliśmy spróbować razem, ale mój rower nie dotarł na czas (hmm, a tak, mam już rowerek MTB...). Tego dnia ja zrobiłem 130 km traskę, na której do pokonania było ponad 3 km w pionie.
W Trevelez byliśmy m.in. na lokalnym pstrągu. Też je tu mają! Przyrządzone trochę inaczej, bo ja miałem z jamonem a Dorotka z alpujarskimi kiełbaskami i kaszą manną. W Balocn de Cielo spotkaliśmy bardzo przyjaznych gospodarzy, Amerykankę i Niemca. Ogólnie fajne miejsce, jeśli chcę się uciec trochę od cywilizacji. Brakuje tylko kilkuset metrów dobrej drogi, żeby łatwo było dotrzeć tam szosówką.

Podczas przeprawy na drugą stronę Sierra Nevada chcieliśmy po drodze wjechać na przełęcz koło Velenfique startując z Tabernas, w okolicy którego nakręcono wiele hollywoodzkich westernów. Co prawdą na właściwą drogę nie trafiliśmy, ale za to były inne piękne szosy m.in. z wjazdem na Puerto de la Virgen de la Cabeza. Mi tego dnia wyszło ponad 160 km. Wieczorem zawitaliśmy do Cortes de Baza.
Pobyt w samym Cortes również będziemy wspominać bardzo miło. Co prawda śniadanie nie było kolarskie, ale pani gospodyni była bardzo miła. Mieliśmy później darmową paellę, a na wieczór dobrą, domową pizzę i "lekcję" hiszpańskiego przy kominku. Okolicy bardzo nie zwiedziliśmy, przejechaliśmy się tylko do Bazy i z powrotem, ale trzeba było trochę odsapnąć, bo na ostatni dzień zaplanowaliśmy wjazd do Pradollano.
I tak, żeby zamknąć pętlę, niedzielnym rankiem udaliśmy się do Grandy, skąd ruszyliśmy w kierunku Pico de Veleta. Na górze jeszcze dużo śniegu i dużo... ludzi. Jedno to narciarze, a drugie weekendowicze, korzystający ze śniegu i pięknego słońca w piknikowej atmosferze. A my, na krótko, suchutką drogą przebitą w śniegu dojechaliśmy do jej końca na ponad 2500m n.p.m.. Zimowe powietrze powoduje, że widoki z góry są nie do opisania.
Podsumowując krótko te 9 dni. Na budziku 826km, ponad 17km w pionie, 8 butelek wina i wspaniały czas spędzony razem.