Saturday, July 27, 2013

y viva espana

Góry - małe i duże, morze i ocean, słońce i wiatr, sherry i wino, corrida i zabytki... Długo można by jeszcze wymieniać. Przez ostatnie dwa tygodnie zobaczyliśmy dobry kawałek Hiszpanii. Korzystając z tego, że odwiedzili nas mili goście - wakacjowicze, czyli moi rodzice i siostra chcieliśmy wspólnie zwiedzić kilka miejsc i zażyć hiszpańskiej energii. My nadal jesteśmy tutaj jak na wakacjach. Mimo, że pierwszy urlop był króciutki to zaraz przyszedł weekend, a potem kolejny...

Jak już wspomniałem zaczęliśmy od Sierra Nevada. Oprócz sporej dawki fizycznych wyzwań mieliśmy okazję zobaczyć trochę dziedzictwa kulturowego. Spacer po bollywoodzkiej Alhambrze i samej Granadzie, gdzie co chwilę czuć mocny zapach przypraw sprzedawanych na ulicy mocno kontrastował z wysokimi górami widocznymi na horyzoncie. Stojąc pod szczytem Velety, czy nawet z wysokości Pradollano daleko w dole było widać Granadę. Naprawdę daleko, bo różnica poziomów mogła być nawet ponad dwu kilometrowa. Tak małego i wysokiego pasma górskiego jeszcze wcześniej nie mieliśmy okazji odwiedzić.

W kolejny weekend wybraliśmy się do Sevilli zatrzymując się pod drodze w Jerez. Jerez słynie z sherry.Oprócz zwiedzania miasta odwiedziliśmy także winnice, gdzie sherry jest wytwarzane. Organizują tam wycieczki z przewodnikiem po piwnicach, gdzie dojrzewa sherry i z degustacja różnych trunków na koniec. Ja polecam Harvey's Bristol Cream.

Na sobotni wieczór zawitaliśmy do Sevilli, gdzie mieliśmy nocleg w samych centrum dzielnicy Santa Cruz. Wybraliśmy się na wieczorny spacer po mieście i małe tapas. Główna atrakcją tego spaceru był kontrowersyjny modernistyczny "zabytek", czyli wielki parasol postawiony na jednym z placów starego miasta. Tradycjonalistyczni mieszkańcy Sevilli ponoć bardzo go nie lubią, podobnie jak jedynego widocznego na horyzoncie, będącego jeszcze w budowie, wysokiego biurowca. Na tapas udaliśmy się na Alemade de Hercules, czyli plac poświęcony Herculesowi, który ponoć założył Sevillę. Następnego dnia uczestniczyliśmy we mszy w głównej katedrze w Sevilli - największej skończonej w Europie, a potem odwiedziliśmy plac hiszpański, gdzie można podszkolić się trochę z historii i geografii Hiszpanii.

W kolejnym tygodniu dołączyła do nas moja siostra, także pomimo, że my musieliśmy już normalnie chodzić do pracy nasi goście mieli całkiem spora ekipę, żeby odwiedzić wspólnie gibraltarską skałę i samo miasto, zobaczyć Taryfę i skosztować kąpieli w oceanie. Akurat w tym tygodniu w La Linea trwał świąteczny tydzień Feria de la Linea. Rozłożona wesołe miasteczko, były nocne zabawy, procesje, jak w czasie semana santa i prawdziwa corrida. Widowisko kontrowersyjne. Z jednej strony tradycja, z drugiej pastwienie się na mało inteligentnym zwierzęciem. Jeden z toreadorów był naprawdę dobry, pozostali raczej nudni. Jeden nawet stracił buta, gdy byk wziął go trochę na rogi.

Ostatni wspólny weekend to plażowanie i wycieczka do Rondy. Wycieczka z serii bardziej ekstremalnych. Rodzcie z siostrą pojechali na miejsce autem robiąc trasę po lokalnych pueblas blancas, a my pojechaliśmy do Rondy na rowerach. Ja wróciłem też z powrotem - 215km i ponad 4km w pionie, czyli jazda od świtu do zachodu z przerwą na zwiedzanie. A sama Ronda bardzo urokliwa - kawa w restauracji z tarasem nad wąwozem i widokiem na Puerto Nuevo na długo pozostanie w pamięci.

Rowerowo teraz jest przerwa w zawodach. Za gorąco :)

W końcu udało nam się powybierać trochę zdjęć i stworzyć małą galerię z pierwszych miesięcy pobytu w Hiszpanii. Jak będziemy mieć wenę uzupełnimy zdjęcia opisami.

No comments: