Monday, September 26, 2011

czas na czas

Słowo się rzekło, więc wczoraj rozpocząłem serię czasówek kończących sezon. Na pierwszy ogień poszedł uphill z miejscowości Tatranská Štrba do Štrbské Pleso. Około 9,5 km i 450 metrów w pionie, cały czas równo pod górę, bez żadnych wystromień. Można się było zastanawiać czy nie próbować rozkręcać blata, ale jednak postawiłem na jazdę z wysoką kadencją, co chyba się sprawdziło. Pogoda w Tatrach po prostu przepiękna. Można było obserwować klasyczne zjawisko inwersji temperatury, w drodze na Słowację w Nowy Targu był 1 stopień, w Bukowinie już około 7, na Łysej Polanie 3, a na słowackiej magistrali już około 10, w dodatku pełne słońce i raczej słaby wiatr, więc zapowiadało się na idealne warunki.

Podjazd z Strby to jeden z moich ulubionych w Tatrach, mogło by być trochę bardziej stromo, ale i tak te 10 km to już nie jest hopka, którą można połknąć z rozpędu. Na rozgrzewkę spokojnie zaliczyłem cały podjazd, zastanawiając się jeszcze nad doborem przełożeń. Trasa była super przygotowana, każdy kilometr był oznaczony stosownym numerkiem i średnim przewyższeniem jakiego należy się spodziewać, aż mi się przypomniały alpejskie podjazdy na Galibier i Telegraph... :)

Numerki dla zawodników przydzielone wg czasu (minuty) startu, więc też łatwo było się zorientować kiedy podjechać na kreskę i kogo się doganiało. Dla mnie przypadła 15-tka. Z 13-tka startował Słowak, który wyglądał na mocnego zawodnika, więc wydawało się, że będzie kogo gonić. Start pod górę, ale na szczęście z pomocą organizatora przytrzymującego zawodników, więc od razu można było ruszyć z kopyta. No i jak to na czasówce, jazda ma maksymalnych obrotach i liczenie na to, że wystarczy do końca. Na lekkim wypłaszczeniu na ostatnim kilometrze, już koło stawu można było pewnie wrzucić jeszcze blat, ale przy jeździe na hiperwentylacji i granicy odmowy pomyślałem, że lepiej będzie nie ryzykować. I tak jeszcze ostatnie 500 metrów pięło się dość mocno pod górę, więc łatwiej było finiszować z małej tarczy. Zawodnika z 13-tką nie dogoniłem, ale na metę wpadłem zaraz za nim, więc wydawało się, że jest nieźle. Pozostało czekać na resztę zawodników.

Okazało się, że rzeczywiście było nieźle. Nikomu nie udało się poprawić mojego czasu, więc w bardzo sympatycznej i kameralnej atmosferze odebrałem nagrodę i gratulację za zwycięstwo, choć wygrana była o włos gruby na 2 sekundy. Puchar był trochę duży i ciężki, więc był też, na zakończenie, bardzo ciekawy zjazd do auta do Strby po serpentynach z siatką w jednej ręce... Piękną pogodę i trochę czasu, który został mi do powrotu taty z Rysów wykorzystałem do zrobienia przejażdżki ostatnimi fragmentami Jarnej i początków Tatry Tour.

No comments: