Zawody są rozgrywane w dość dziwnej formie. Są dwie trasy, na których startuje się w formie audax, czyli trzeba zmieścić się w jakimś limicie czasu, a kolejność na mecie jest ważna tylko z punktu widzenia kronikarskiego. Jednak tutaj dodatkowo w połowie dystansu jest premia górska, na podjeździe pod Las Palomas (tak, tym samym, który pokonywaliśmy tydzień wcześniej podczas "La Patacabra"), która decyduje o kolejności na podium. Czyli całą trasę wystarczy przejechać w dowolnym tempie, a "zagiąć" trzeba się tylko na tym podjeździe. Dziwne...
Dla Dorotki akurat ta forma była sprzyjająca, bo przez gumę musiała się bidulka nagonić. A miała też dużo szczęścia, bo koło dostała od Hiszpana przyglądającego się zawodnikom, który potem podążał za nią autem :). Za całą pomoc dziękujemy Salvadorowi Andrea.
Ja starłem się cały czas trzymać w czołówce, w końcu lepiej też trzymać dobre tempo pod górę, gdy jest się z kim porównać. Praktycznie cały podjazd prowadziłem, na końcu jednak koło wystawił jeden z zawodników, a skończyło się na 3-cim czasie wśród startujących na długim dystansie i pierwszym w kategorii. Na górze był bufet, więc stanąłem uzupełnić picie. To był błąd. Trókja pojechała, a ja musiałem sam jechać przez dobre 80 km. Dwóch zawodników się wykruszyło, ale ja w końcu też "umarłem" :P. Prawie 200km i około 4km w pionie przy bezchmurnym niebie... Dlatego pewnie "La Sufrida".
Dorotka podjazd skończyła z drugim czasem w kategorii i do domu przywieźliśmy dwa kamienne pucharki. Cierpienie? Nie! Uśmiech :)
Do obejrzenia mamy kolejne piękne miejsca. Start był w Arriate koło Rondy. Droga od morza do Rondy prześliczna. Pueblas blancas po drodze urzekające. A my - co raz bardziej jak w domu. Zakupione kapcie, czajnik, patelnie, waga... :D
Różne zdjęcia: tutaj i tutaj.
No comments:
Post a Comment