Thursday, May 23, 2013

giro di alfarnate

Dawno nie było czysto wyścigowego wpisu, więc chyba najwyższy czas. W końcu już prawie koniec maja. Zatem na pierwszy ogień na hiszpańskiej ziemi poszły zawody  "Pirineo de la Costa del Sol". Zawody typu cicloturista, więc coś jak nasze, albo bardziej słowackie lub czeskie maratony. Niby ruch otwarty, ale wszędzie gdzie trzeba stoją ludzie kierujący ruchem, przed większymi grupkami jest pilot, no i góry... Ze wspólnym, wolnym startem trochę ponad 100 km i prawie 2,5 w pionie.

Wspólny start naprawdę spokojny, wjazd na pierwszą premię i długi zjazd w spokojnym tempie, bez przepychania, także na start ostry wszyscy dojeżdżają razem. Po starcie od razu do góry i to tak koło 10 kilometów :) Niestety dopada mnie pech bo, gdy na początku wszyscy wyrwali bardzo mocno do przodu spada mi łańcuch i muszę się zatrzymać. Na dzień dobry mam do odrobienia do czołówki kilkadziesiąt sekund pod górę... Udało się dojść grupę zasadniczą, trochę z przodu był jeszcze naciągający peleton, późniejszy zwycięzca. Blisko szczytu zaczęły się skoki i byłem trochę za daleko... Zostałem w drugiej grupce. Na płaskim, którego wiele nie było Hiszpanie jakoś mocno nie współpracowali, więc choć czołówka była blisko to nie udało się jej dojść. Jeszcze przed którąś z kolejnych górek było blisko, ale koniec końców skończyło się na kilku kilometrach samotnej gonitwy. Warunki były ciężkie, właśnie taka lekka namiastka tegorocznego giro. Rano koło 4 stopni, mocny wiatr i co jakiś czas kropiący deszcz. Za chwilę znów byłem w mojej grupce.

Przed startem ostrzegali przed jednym fragmentem drogi, że jest nie najlepszy - żeby takie nie najlepsze drogi były w Polsce... Na koniec czekał nas podjazd drogą, którą na początku zjeżdżaliśmy, w sumie pewnie z 8 km. Z mojej grupki docieram na szczyt pierwszy i do mety już tylko w dół, choć pod silny wiatr. Jednak z dwu minutową przewagą nad kolejnymi zawodnikami z mojej grupki jestem na mecie, niecałe 10 minut za zwycięzcą. 14-te miejsce open i 5-te w kategorii. Do auta dojechałem na kapciu, więc może początkowy pech na końcu trochę odpuścił.

Wnioski? Góry są piękne :D. A na poważnie to oboje stwierdziliśmy, że troszkę hiszpańskiego trzeba się poduczyć, bo ludzie przyjaźni i fajnie by było wiedzieć, co do nas mówią ;). Myślałem, że będą tutaj naprawdę szaleć na zjazdach, ale chyba nasza ułańska fantazja jest większa niż ich hiszpańskie temperament :P. Za to pod górę szybko nawet. Nie było stromo, ale tak oscylując około 20 km/h pod górę to praktycznie cały czas. Na tej trasie, na mierzonym odcinku, średnia wyszła mi pod 32 km/h.

Na potwierdzenie ciężkich warunków jeden fakt. Z 270 startujących zawody ukończyło 207 osób.

No i najważniejsze, mój dodek jest z powrotem.

W najbliższym czasie w okolicy mamy jeszcze kilka fajnie zapowiadających się zawodów, także wkrótce więcej newsów z Andaluzji.

No comments: