Wczoraj zaliczyłem występ na pierwszej edycji maratonu "O beczułkę miodu" w Kluczborku. W takiej temperaturze chyba jeszcze nigdy się nie ścigałem. Na otwartych przestrzeniach przy lekkim wietrze prażyło po prostu niemiłosiernie.
A maraton w sumie udany ;) Trasa płaska, poprowadzona dość mocno lokalnymi opłotkami, sama w sobie trudna nie była. Miejscami dość mocno przeszkadzały dziury i nierówności, ale zdecydowanie najbardziej doskwierał upał. Start w grupach w przypadku mojej kategorii też nie był tragedią, bo wszyscy na dystans giga pojechaliśmy razem. O dziwno praktycznie na całej trasie bardzo dobra współpraca :) i równe, dobre tempo. W miarę zbliżania się do końca wykruszali się kolejni zawodnicy, także do mety dojechałem razem z jeszcze jednym kolegą. Meta była usytuowana dość nieszczęśliwie i nawet trudno było się ścigać o pierwsze miejsce na samej końcówce, więc wyszło tak, że wjechaliśmy na kreskę równo razem trzymając się za ręce. Trochę ponad 160 km ze średnią ponad 35,5 km/h przy tych warunkach to dość niezły wynik. Pucharek mam za drugie miejsce, ale akurat bardziej liczy się dla mnie postawa fair play w tym przypadku.
Powrót do domu też był ciekawy. Już przy ogłaszaniu wyników zaczęło mocno padać... A zanim doejchaliśmy do autostrady, uciekając z burz, miejscami trzeba bylo jechać wolniutko, bo lało tak ostro, że wycieraczki kompletnie nie nadążały.
Sunday, July 18, 2010
Sunday, July 11, 2010
istebczańska tradycja
Zaczęło się od Kubalonki podjeżdżanej opłotkami przez Stecówkę. Dobre tempo od startu, żeby zrobić wstępną selekcję. Potem bajkowy zjazd do Wisły, Salmopol, hopki pomiędzy Szczyrkiem a Węgierską Gróką i podjazd na Ochodzitę. Tam wykrystalizowała się już ścisła czołówka. Na bufecie w Istebnej musiał stanąć, żeby napełnić bidony... Niestety Czesi (którzy wygrali A) mieli auto techniczne i stawać nie mieli zamiaru. Przyszło gonić. Najpierw znowu na Kubalonkę, tym razem przez Olecki bardzo stromymi ściankami i potem na pełnym gazie do Wisły. Już tylko 3 osobową czołówkę doszedłem przed Salmopolem, ale gonitwa kosztowała mnie tyle, że jak zaczął się podjazd to już musiałem odpuścić, tym bardziej że zaczęły mnie łapać skurcze. W Szczyrku dojechał do mnie Andrzej Urbański i razem pokonaliśmy pozostałą część trasy. Ochodzita po raz drugi w pełnym słońcu łatwa nie była...
Upał był naprawdę spory. Dla mnie oznaczało to kłopoty z pyłkami, dla wielu skoczyło się kłopotami żołądkowymi, ale warto było :) Niespełna 180 km i ponad 3 km w czasie poniżej 5 godzin 40minut.
Sunday, July 4, 2010
truskawkowy szus
W sobotę zaliczyłem pierwszy po miesięcznej przerwie wyścig. Truskawkowy szus w podkieleckich Bielinach. Ciężka trasa, najeżona stromymi hopkami, wiatr, palące słońce. Co najważniejsze tym razem objechałem szczęśliwie bez żadnych szlifów. Trochę przespałem ważny moment, a jak się później okazało była szansa nawet na końcowy sukces. Tasowania na wyścigu było sporo, ostatecznie skończyłem szósty. Trening był świetny i z optymizmem czekam na przyszłotygodniowy start w Istebnej. Dzisiaj jeszcze długodystansowa poprawka i weekend zamknięty prawie 300 kilometrami.
Subscribe to:
Comments (Atom)