Piątkowym popołudniem wystartowaliśmy z miejscowości Capileira, żeby koło godziny 23, już przy świecącym księżycu, dojść do schroniska La Caldera. Tym razem już pierwszej nocy nie byliśmy sami i była to ciężka noc... Chrapania z każdego kąta i ewakuacja większości ludzi około 4.30 nad ranem...
Dopiero ostatnie godziny przed świtem udało się jakoś bardziej zmrużyć oko. Po śniadaniu zostawiliśmy sporo rzeczy w schronisku i ruszyliśmy z zamiarem wejścia na Alcazabę i Mulhacen według tracka, który nie prowadził głównymi szlakami.
Trochę ponad 600 metrów w pionie na Alcazabę zajęło nam ponad 2 godziny... Było trochę wspinaczki, dużo ześlizgiwania się i szukania odpowiedniej drogi. Na Mulhacen poszliśmy już standardową trasą schodząc najpierw do dolinki siedmiu jeziorek.
Szczęśliwie kolejna noc, pomimo nawet więcej niż pełnej obsady schroniska, upłynęła dużo spokojniej i udało się bardziej wypocząć. W niedzielny poranek ruszyliśmy jeszcze raz na Mulhacena, wyprzedzając po drodze kogo tylko się dało. Doduś budził niemały podziw torując drogę z dodatkowo pełnym bagażem na plecach.
Z Mulhacena z powrotem do Capileiry każda godzina była co raz trudniejsza. Jednak brak wprawy piechura daje szybko o sobie znać. Kolejne dwa dni ledwo mogłem chodzić. Ale w końcu wyszło nam prawie 50 kilometrów w 3 dni, no... w niecałe 48 godzin.
No comments:
Post a Comment